G.
Laub
Polskie
szkoły to przeżytek, ukłon w stronę konformizmu i masowego
programowania mózgów. Tłumienia osobowości, które w szczytowym
okresie swojego rozwoju nie są uczone jak wyrażać swoje zdanie,
bronić go i pozostać sobą, odkrywać siebie samego i
swoje własne JA.
Co się
stosuje w polskich szkołach? Przykład pierwszy z brzegu, czyli
lekcje języka polskiego. Mamy tu na przykład tzw „kucie na
blachę”. Dzieci i młodzież jest przymuszana do recytowania
wierszy na pamięć. Nierzadko, a nawet prawie zawsze są to wiersze
z zamierzchłych czasów, napisane dawną polszczyzną. Ktoś może
powiedzieć, że jest to nauczane z patriotycznych pobudek. A ja
pytam się, gdzie jest więcej patriotyzmu, w mechanicznym
wyrecytowaniu wiersza z czasów powstania styczniowego bez głębszego
zrozumienia jego treści czy w życiu świadomym, mając wyrobione
poglądy i niezależne zdanie na to co dzieje się dookoła?
W przypadku
lektur obowiązkowych sprawa przedstawia się podobnie. Nie
podważając ich wartości jako takiej, są to najczęściej opasłe
tomiska prozy spisanej niegdyś przez cenionych pisarzy. Ich wybór
jest narzucony z góry, a nieprzygotowanie się grozi uzyskaniem
oceny negatywnej. Jest to podświadomy i świadomy przymus wobec
ucznia i nierzadko może zniechęcić wielu młodych ludzi do
czytania czegoś wartościowego i dającego do myślenia w ogóle.
Należałoby pomyśleć nad bardziej twórczym podejściem do całego
tego systemu. Jednym z rozwiązań mógłby być WYBÓR dany uczniom
w zakresie tematyki i objętości lektur. Na liście
powinny się znaleźć pozycje uczące myślenia, najlepiej
niestandardowego, nie na kilkaset stron, najlepiej przydatne w
późniejszym życiu. Nawiasem
mówiąc, temat czytelnictwa w Polsce wśród młodych to sprawa
zasługująca na osobne omówienie.
Polskie
szkoły czynią z młodych Polaków uległych konformistów i ich
ziarno najczęściej pada na podatny grunt. Struktura państwa jest
przecież poziomowa. To, co dzieje się najniżej przekłada się na
to, co powyżej, i tak aż do tzw. „szczytu”. Czy to szczyt inteligencji, czy też przeciwnie, każdy musi ocenić sam.
Z
matematyką sprawa się ma w pewnym względzie podobnie jak z
językiem polskim. Wyłączywszy zagorzałych pasjonatów nauk
ścisłych, zadania i równania są dla większości uczniów zwykłą
stratą czasu. Dlaczego nie naucza się na tym przedmiocie
najprościej rzecz biorąc tego co może się przydać w późniejszym,
dorosłym życiu? Choćby przy braniu kredytu, budowie domu czy
innych zdarzeniach? Na co komu wiedza (jeśli nie wybiera się do
programu 1 z 10) o sinusach?
A jak
wygląda sprawa z lekcjami historii? Cóż, wspominanie dawnych,
mniej lub bardziej chwalebnych zdarzeń z historii Polski jest z
pewnością słuszne, gdyż każdy powinien mieć pojęcie jak
kształtował się kraj w którym żyje i jakie były koleje losu
jego przodków. Ale, na miłość boską, na co komu data bitwy pod
Cedynią? Czy nie lepiej skupić się na tym, co wpłynęło na taki
a nie inny kształt wydarzeń, wyciągać wnioski z taktyk
politycznych i wojskowych, podsumować co mogło wyglądać inaczej,
lepiej niż wkuwać suche daty?
Tolkien napisał kiedyś, że my jedynie decydujemy co zrobić z
czasem który jest nam dany. Niestety, w przypadku edukacji która jest w naszym
kraju obowiązkowa do 18 roku życia, takiego wyboru młody człowiek nie posiada.
No comments:
Post a Comment