Witajcie.
Być może z powodu świąt nachodzą mnie głupie refleksje. Niemniej, czuję, że muszę to przelać na wirtualny papier.
Wybaczać nie jest łatwo. Nikomu. Niczego. Bo wybaczać znaczy rozdrapać ranę aż do jej jądra. Znaczy zrozumieć. Wysilić się. Wyjść poza sferę swego wrażliwego ego aby złapać "pomniejszenie" zjawiska. Potężna armia psychologów, coachów, mediów, pisemek wmawia Ci, że Ty jesteś najważniejszy. Jesteś Bogiem. Nieprzeciętny, wyjątkowy, jedyny w swoim rodzaju, jak porządna, zakurzona whisky sprzed xxx lat. A wybaczenie wymaga byś się "przymknął. Stanął z boku. Zastanowił.
Nie ma, że boli. Że nie chce pamiętać. Bo pamięta się zawsze. Najsilniejsze emocje nie znikają na twój rozkaz bo tego chcesz. Wracają w najmniej odpowiednim momencie.
Gdy nie wybaczasz. Rozogniasz. Rozpamiętujesz. Pielęgnujesz. Nadajesz temu znaczenie.
Gdy wybaczasz... co się wówczas dzieje?
To, co ktoś Ci wyrządził, jak Cię potraktował, jak Cię poniżył, zranił, upokorzył, sponiewierał... z ciemnej, deszczowej chmury przechodzi w przeźroczystą mgłę. Staje się bez znaczenia. Bo Ty obdzierasz to ze znaczenia przebaczając. Nie ma to racji bytu. Do minusowej emocji dodajesz pozytyw. I zgodnie z prawidłami matematyki wychodzi na zero. A zero to pozornie banalna, lecz zajebista liczba. Początek i koniec. Można dodać plus, można dodać minus. Od Ciebie zależy.
Najlepszego.
* THOUGHTS * PHILOSOPHY *WRITING *PERSONAL DEVELOPMENT *PLACES *LIFE *PHOTOGRAPHY *BEAUTY *MUSIC
Saturday 26 December 2015
Tuesday 28 July 2015
Ja jestem u siebie - aktualizacja
Podany tekst jest mojego autorstwa. Nie zezwalam na jego
kopiowanie, powielanie, rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie w celach komercyjnych bez
mojej zgody.
Mrugając Oczkiem
Jacek szedł wolno wąską, brukowaną drogą, wciągając w nozdrza zapach soli i oceanu, czując się boleśnie żywy między rzędami otaczających go śpiących dusz. Krystalicznie czyste niebo przecinały tylko nieśmiałe i rzadkie ślady chmur.
Waverley, mistyczna kraina zmarłych kraina zmarłych trwała w uśpieniu, wypełniona wysokimi, kamiennymi postumentami, na których trwały, niczym milczący strażnicy wieczności, marmurowe anioły. Błękitna tafla oceanu mieniła się w tafli słońca niczym drogocenny klejnot. Nic nie było przerysowane i nic nie było niepotrzebne.
Napięty niczym
struna, mimowolnie poprawił kaburę, w której odpoczywała jego
dziewięćdziesiątka dwójka serii FS Fusion. Nabył ją od pewnego bezzębnego Turka
z Istambułu za całe jedenaście tysięcy dolarów i uważał to za najlepszy zakup
dla gentlemana swojego pokroju. Bliższa mu od kochanki, cicha i niezawodna.
Gdyby nie ona, już dawno relaksowałby się pod marmurową płytą jak otaczający go
tłum.
Przypadkiem
spojrzał na twarz mijanego anioła. Ogarnęło go idiotyczne uczucie
prześwietlania rentgenem. Poczuł ulgę, że postać ma spuszczone powieki. Miał
straszną ochotę zapalić.
Truchtający
przy jego prawym boku owczarek niemiecki nagle zaskomlał cicho, nagląco.
Spojrzał czujnie na swego pana swoim jednym zdrowym okiem, po czym wyprzedził
go i węsząc z nosem prawie wbitym w ziemię, pobiegł wzdłuż rzędów grobów,
znikając mu z linii wzroku.
Człowiek zaś
szedł, jakby miał przed sobą całe życie, z pokrytymi bliznami dłońmi w kieszeniach,
a stopy, ukryte w porządnych butach z niespodzianką niosły go lekko. Idąc gapił
się na podejrzanie spokojne wody Pacyfiku. Promienie palącego słońca
połyskiwały na niewielkich falach niczym diamenty. Cofnął się myślami do swych
szczenięcych czasów, kiedy los po raz pierwszy zetknął go z towarzyszącym mu
psem.
Wykonywał
standardowe zlecenie pierwszego stopnia, czyli inwigilację. Niespostrzeżenie
przeniknął w szeregi włoskiej mafii, powoli i stopniowo zdobywając uznanie w
jej szeregach. Wykorzystywał w pełni swoją zdolność do bycia na granicy między
dobrem a złem. Wszystko trwało w uśpieniu, wliczając jego sumienie. Do czasu
gdy najczarniejsza z owych owieczek przekroczyła granicę.
Owieczka miała
na imię Fabrizio i przypadkiem była kuzynem głównego bossa, Costello. Napuszony
dwudziestojednolatek, porywczy i zawsze mocno nażelowany, po godzinach
relaksującego prania brudnych pieniędzy, z zapałem przesiadywał w klubach ze
striptizem, gdzie zażywał potężne dawki witaminy A*. Costello wiedział o
wszystkim doskonale - kluby należały do niego. Jacek jednak widział już podobne
typy i przeczuwał kłopoty.
Fabrizio
mieszkał tuż obok Costello, w luksusowej dzielnicy na przedmieściach Rzymu.
Miał psa, owczarka niemieckiego, o potężnej budowie, pięknych liniach i szlachetnej
głowie. Pies był prostolinijny i szczery. Jacek bardzo go lubił.
Któregoś
letniego wieczoru, gdy Costello baraszkował z jedną ze swoich „dziewczyn”,
Jacek pełnił wartę na straży rezydencji bossa jako szef ochrony. Godziny mijały
wolno bo nikt nie śmiał przeszkadzać gangsterowi w jego igraszkach.
Było grubo po
północy, gdy Jacek usłyszał znajome buczenie lamborghini Fabrizio. Wóz, nie
zatrzymany w porę, walnął mocno w barierkę otaczającą posesję.
— Naćpany gówniarz — mruknął Jacek.
Fabrizio chwiejnie
wytoczył się z wozu, po czym wszedł do swojej willi, z całej siły zatrzaskując
za sobą drzwi. Z wnętrza dobiegało wesołe szczekanie owczarka niemieckiego.
Jacek wzruszył
ramionami i wrócił do obserwacji terenu. Jego podwładni siedzący na tarasie,
zajmowali się przeglądaniem Playboya i degustacją mocniejszych trunków, popartą
głośną dyskusją o co lepszych „dupach”. Bladawy księżyc wychynął na chwilę zza
chmur, po czym zniknął na powrót, jakby zniesmaczony.
Po chwili z
willi młodego gangstera zaczęły dobiegać przekleństwa i potężny łoskot, któremu
towarzyszyło skomlenie psa. Potem dało się słyszeć głuche odgłosy
uderzeń. Psi skowyt stawał się coraz bardziej rozpaczliwy.
Plecy Jacka
przebiegł dreszcz, a mięśnie napięły się niczym przed jednym ze skoków spadochronowych.
Zacisnął lekko drżące dłonie w pięści i zerknął na gangsterów. Bawili się
świetnie i nie zwracali na nic uwagi. Zza otwartego okna sypialni Costella
dobiegało ciężkie rżenie przypominające nosorożca w rui oraz wymyślne jęki,
przechodzące momentami w szarpiące nerwy wysokie C.
Mężczyzna nie
zastanawiał się dłużej. Powoli wysunął dziewięćdziesiątkę dwójkę ze skórzanej
kabury i trzymając ją w prawej ręce skośnie w dół, odbezpieczył broń. Potem
bezszelestnie pobiegł w stronę niepokojących dźwięków z sąsiedztwa.
Jego oczy
widziały w życiu już wiele, niektórzy powiedzieliby, że zbyt wiele. Jednak
widok jaki się przed nim roztoczył po wyważeniu drewnianych drzwi kopniakiem,
był tak potworny, że wiedział, że długo go nie zapomni.
Fabrizio,
oblany potem i chwiejnie trzymający się na nogach, stał pośrodku wykwintnego
salonu głupio uśmiechnięty, trzymając w ręku zakrwawiony, stalowy pręt. U jego
stóp leżało zmaltretowane zwierzę, które jeszcze kilka godzin wcześniej było
szczęśliwym owczarkiem niemieckim. Krwawiło z wielu ran i cicho skomlało. Po
jego lewym oku pozostała tylko ciemnoczerwona, głęboka dziura. Jego łapy drgały
niczym w ataku febry.
Jacek zastygł
pogrążony w szoku, z którego wyrwał go chrapliwy rechot gangstera.
— A mówiłem ci kurwa, głupi kundlu, żebyś
mi nie gryzł dywanu.
Czerwień
wypełniła Jackowi oczy, a dłonie zadrżały z zimnej wściekłości, niby kończyny
okaleczonego psa. Powoli wyciągnął tłumik z kieszeni, przykręcił go na lufę
pistoletu i wycelował w Fabrizio. Gangster, który właśnie unosił pręt po raz
kolejny by dobić psa, odruchowo zwrócił spojrzenie na broń i zachichotał.
— Tylko spróbuj, harcerzyku. Wiesz, kim
jestem. Nie wyjdziesz stąd, trafisz prosto do piekła.
— Panie przodem — odrzekł Jacek cicho. I strzelił gangsterowi prosto w serce.
Źrenice
Fabrizio rozszerzyły się w niemym niedowierzaniu. Zwalił się w tył niczym worek
słomy. Na perskim dywanie powoli rozszerzała się kałuża czerwieni.
Jacek wziął
głęboki oddech i ostrożnie wyjrzał zza drzwi aby sprawdzić, czy żaden z gangsterów
nie przybył sprawdzić co się dzieje. Czysto. Schował broń, po czym powoli
zbliżył się do martwego gangstera, przykucnął i sięgnął do jego kieszeni.
Wyczuł palcami tylko foliowy woreczek z amfetaminą, i gruby plik euro. Cholera.
Zniecierpliwiony, wstał i rozejrzał się po luksusowym salonie.
Na podłodze
przed poplamionym, chromowanym stołem leżały kluczyki do Lamborghini. Pochwycił
je po czym ruszył pędem do stojącego nieopodal pojazdu. Odblokował
przednie drzwi i uchylił je szeroko, umieszczając kluczyki w stacyjce.
Następnie wrócił do psa.
Zwierzę
zauważyło go ale nie miało siły podnieść głowy. Zaskomlało tylko cicho resztką
sił, patrząc na niego z bólem swoim jednym okiem. Mężczyzna bardzo powoli wziął
je na ręce, czując w nozdrzach słonawy zapach krwi. Zaniósł zwierzę do
samochodu gangstera i ostrożnie ułożył na przednim siedzeniu, po czym obszedł
wóz, usiadł za kierownicą i odpalił silnik. Po czole spływały mu kropelki potu.
Gwałtownie wrzucił wsteczny i zaczął wycofywać wóz wąskim podjazdem. Jeden z
gangsterów, Pietro, zauważył go i krzykiem zaalarmował pozostałych. Grupka
mafiosów zaczęła biec w jego stronę, dwóch wbiegło do willi Fabrizio, reszta
otworzyła ogień w stronę Lamborghini, nie bacząc na to, że wóz ma kuloodporne
szyby.
Jacek wyjechał
z rozmachem na asfaltową drogę, obrócił wóz i ruszył ostro w lewo, w stronę
centrum Rzymu. Otarł spocone czoło i zerknął na psa, który leżał nieruchomo z
przymkniętym okiem. Miał nadzieję, że przeżyje. Wcisnął pedał gazu,
przyśpieszając do dwustu na godzinę. Zaczął mówić do psa w nadziei, że zdąży go
dowieść do znajomego weterynarza.
— Ten skurwiel dał ci wycisk po raz
ostatni kolego. Trzymaj się. Nie po to ryzykowałem swoim głupim życiem byś mi
teraz wyzionął ducha, rozumiemy się?
Pies nie
odpowiedział. Mijane drzewa i domy zlały się w jedną czarną kreskę. Pager Jacka
zabrzęczał niepokojąco. Wyjął go jedną ręką z kieszeni i zmarszczył brwi.
Costello. Stary dobry Costello i jego przerwana nosorożcowa ruja. Na pewno
życzenia urodzinowe.
„Zabiłeś mojego
Fabrizio. Co ja Ci zrobiłem, że zasłużyłem sobie na taką obrazę? Byłeś moim
człowiekiem. Będziesz spał z rybami. Masz moje słowo, słowo don Costello”.
— Zawsze wolałem spać z kobietami — mruknął Jacek półgłosem. Po chwili
otworzył szybę i wyrzucił pager przez otwarte okno przy akompaniamencie
porywistego wiatru. Zerknął krótko na psa.
— Będziesz nazywał się Pirat stary. I
masz mi tu nie wykorkować. Niedługo będziemy na miejscu.
Samochodem
lekko podrzuciło gdy wjechali na jakąś nierówność. Przez moment zdawało mu się,
że zwierzę pokiwało głową aprobująco.
I tak, w całe
sześć i pół roku później, znaleźli się razem z Piratem w chłostanej
oceanicznymi falami krainie zmarłych w Sydney. Teoretycznie
na wakacjach. W praktyce, trwały one dwa dni, osiemnaście godzin i dwadzieścia
trzy sekundy.
Sms w samym środku nocy. Oni. Przypomnieli sobie o jego istnieniu. Cztery lata transparentnej egzystencji, a znaleźli go tak łatwo, jakby był jedynym dwumetrowym białym w Państwie Środka.
Sms w samym środku nocy. Oni. Przypomnieli sobie o jego istnieniu. Cztery lata transparentnej egzystencji, a znaleźli go tak łatwo, jakby był jedynym dwumetrowym białym w Państwie Środka.
„Pora wrócić do
gniazda Kruku. Jutro o świcie wypatruj grabarza tam, gdzie zmarli patrzą w
ocean”.
Wciąż nie
widząc nigdzie psa, mijał kunsztownie zdobione marmurowe groby i prześlizgiwał
się wzrokiem po inskrypcjach. Do lekko rozczochranej przez wiatr ciemnej
czupryny wpadały mu głupie myśli w rodzaju: „ ciekawe, kto z tu obecnych był w
życiu farciarzem, kto dziwkarzem, kto taksówkarzem, kto piekarzem. Która z tu
obecnych przekonała się co to prawdziwy seks, która była wierna jednemu całe
życie, która biegała boso po trawie i wypłakiwała oczy za jakimś idiotą, kiedy
nikt nie patrzył”.
Minąwszy
ostatnich kilka grobów, dotarł aż do białych barierek otaczających cmentarz, z
mrożącym krew w żyłach widokiem skalnej przepaści w tle. Wszystkie nagrobki
były zwrócone w stronę oceanu, niby niemi widzowie jakiegoś wiecznego seansu. Gdzieś
w oddali niepokojąco krzyczały mewy. Dyskretnie rozejrzawszy się dookoła,
dostrzegł kilka metrów jedynie wysłużoną łopatę, co rusz wyłaniającą się z
potężnego dołu.
„Kolega po
fachu, tyle, że poziom niżej”, pomyślał kwaśno.
Poza nimi dwoma
nie było na cmentarzu żywej duszy.
Pirat, tkwiąc
nieruchomo niczym posąg, siedział przed nagrobkiem umieszczonym tuż przy skalnej
krawędzi. Jacek pogłaskał go po głowie i powoli, jakby niechętnie, zwrócił
wzrok na mogiłę.
Był to dziwny
grób. Całą jego powierzchnię pokrywały gęsto ułożone, białe kwiaty, ścielące
się u stóp wyrzeźbionej z marmuru kobiety w długiej szacie. Poza tym nic,
żadnych danych, żadnego nazwiska.
Czując
niepokojący skurcz w okolicy mięśnia sercowego, odwrócił się, wyciągając z
kieszeni nieco wymiętego Camela i wsadził go do ust. Czoło spływało mu potem,
mimo, że dzień nie był wcale upalny.
—
Ja jestem u siebie , a Ty w gościnie, co mnie spotkało, Ciebie nie ominie. Nie
wie Pan, że palenie zabija?
Głos grabarza,
zachrypnięty niczym źle nastrojone, przedpotopowe radio, momentalnie sprowadził
go na ziemię. Nie wyjmując fajki z kącika ust, spojrzał czujnie na starszego
mężczyznę, który nie wiedzieć kiedy zdążył wygramolić się z dołu i lekko
powłócząc lewą nogę, kierował się w jego
stronę.
— Czytałem ulotkę. Ale wie pan, palenie to najmniej
prawdopodobna rzecz, która może mnie zabić.
Stary zaśmiał
się chrapliwie, błyskając złotym, górnym siekaczem. Zatrzymał się trzy kroki
przed Jackiem, zerkając krótko na siedzącego bez ruchu psa. Otarł ubrudzone
ziemią pomarszczone dłonie o wymięte spodnie, splunął krótko:
— Widzę, że czarny humor panu dopisuje. Żona
musiała szaleć za panem właśnie z tego powodu. I taki smutny koniec. Jak ona
miała na imię, jakoś tak dziwnie... a tak, Siena. Piękna, kruczowłosa Siena.
Kobiety, które się do pana zbliżą długo nie pożyją. Jest pan bardziej
śmiercionośny niż średniowieczna dżuma, panie Jacku.
— Skończył pan, Panie Hades?
— Nawet nie zacząłem. Hasło.
Jacek westchnął boleśnie.
— "Karaluch może przeżyć kilka tygodni pozbawiony głowy – ostatecznie zabija go głód."
— Zgadza się. Przejdźmy się.
— Czemu nie — odparł, pogwizdując na psa.
Pirat zapiszczał radośnie i już nie odstępował go na krok. Hades
zmierzył go nieufnym spojrzeniem ale nie wyraził sprzeciwu. Minąwszy
ogrodzenie, wyszli przez lekko uchyloną bramę prowadzącą na drewniane molo.
Deski lekko skrzypiały pod ich stopami. Oceaniczna bryza owiewała ich twarze
przyjemnym chłodem. Jacek dyskretnie zerknął w tył. W odległości
kilkudziesięciu metrów od nich truchtała para biegaczy, mężczyzna i kobieta o
długich jasnych włosach.
Hades chrząknął znacząco. Oczywiście, już nie utykał. Jacek
zastanawiał się czy cokolwiek z jego powierzchowności jest prawdziwe.
— Wiele o panu słyszałem od naszych wspólnych przyjaciół. Myślę, że porównując pana do dżumy, niewiele
się pomyliłem. Człowiek zagadka, Kruk, Cień. Obraca się pan w najbardziej
niebezpiecznych kręgach. Określenie „wykidajło” byłoby dla pana obraźliwe. Jest
pan raczej człowiekiem do wszystkiego. Pana byli pracodawcy to bardzo mili
ludzie — wpływowi mafiosi, członkowie kolumbijskich karteli piorący brudne
pieniądze, handlarze narkotykami, stręczyciele, porywacze, a nawet terroryści
powiązani z islamskimi separatystami. Pochodzenie - nieznane, świetnie
posługuje się językiem polskim, niemieckim, francuskim i włoskim, żona -
zginęła w tajemniczych okolicznościach, imię i nazwisko: Jacek Rodan,
prawdopodobnie fałszywe. Nagroda za pana głowę, wyznaczona przez Cosa Nostrę, kolumbijskie
kartele i Camorrę - w przybliżeniu 10 milionów euro… Jeśli pana złapią, pana przyjaciele będą pana gorzko opłakiwać, ale nie w tak pięknym miejscu jak to...
Jacek wzruszył ramionami i uśmiechnął się nieco sardonicznie.
— Gram z nimi w rosyjską ruletkę dla odprężenia. Siłą rzeczy mam więc... niewielu przyjaciół.
Hades nic nie odpowiedział, bo go z lekka zatkało. Jacek popatrzył w lazurowe morze.
— Czemu ma służyć recytowanie mojego cv? I kim pan u diabła jest?
Hades nic nie odpowiedział, bo go z lekka zatkało. Jacek popatrzył w lazurowe morze.
— Czemu ma służyć recytowanie mojego cv? I kim pan u diabła jest?
— Wie pan równie dobrze jak ja, że w naszym świecie anonimowość to
podstawa. Ja zresztą jestem tylko pośrednikiem.
Młodszy mężczyzna pokręcił głową.
— Pośrednikiem kogo? Pana Boga?
— Niewiele się pan pomylił. Chciałbym, żeby sobie pan
coś wyobraził.
— Obawiam się, że cierpię na niedostatek wyobraźni.
— Proszę się jednak postarać.
Hades zatoczył dłonią potężny okrąg.
— Człowiek od zarania dziejów dążył do zrozumienia
istoty swego człowieczeństwa. Już starożytni filozofowie wysuwali swoje teorie
na temat celu i genezy życia, a głoszone przez nich tezy w wielu przypadkach w
jakimś stopniu przetrwały do dnia dzisiejszego. Człowiek, w samej głębi swej
istoty, ma zakorzenione dwa pragnienia: pragnienie zdobywania wiedzy (wszelkimi
dostępnymi środkami) i pragnienie niszczenia. Te dwa dążenia są tak nieodłączne
dla naszego gatunku jak nierozerwalne jest połączenie nocy i dnia. Niszczenie i
zdobywanie zaś, choć pozornie przeciwstawne, przeplatają się od początków
istnienia człowieka rozumnego. Zjawiska te nadały naszej cywilizacji jej
dzisiejszy kształt i bieg naszej historii. Wszystko na tym świecie, począwszy
od maleńkiej mrówki zdobywającej swoje mikroskopijne pożywienie, aż po miliardy
wydawane przez Amerykanów na systemy rakietowe i loty kosmiczne, jest powiązane
ze sobą siecią mikroskopijnych zależności. Prosty przykład: ktoś steruje mediami,
media szarym człowiekiem, a szary człowiek swoimi poczynaniami i wyborami.
Hades urwał, wyciągnął chusteczkę i otarł spocone
czoło.
— Panie Hades, ja jestem człowiek prosty. Do rzeczy
proszę.
— Już mówię. Niech pan sobie wyobrazi, że w owe
zależności, które nadają bieg całej cywilizacji i ingerują, pozornie
bezboleśnie w życie każdego z nas, w tę szachownicę globalnych układów, ktoś
wprowadza wszechpotężną figurę, niepokonanego hetmana, zdolnego zadać
przeciwnikowi nie tylko szach, ale i mat! Element na tyle wszechpotężny, że
jest w stanie wpłynąć nie tylko na globalną politykę i gospodarkę, ale nawet,
albo przede wszystkim, na rzeczy ostateczne, to jest życie i śmierć. I nie
chodzi tu o jednostki, ale o miliony istnień, o władzę, przy której prezydenci
mocarstw podskakują niczym posłuszne kukiełki. O panowanie nad światem...
— Bajki.
— Czyżby? A jeśli powiem panu, że 99% ludzkości nie
jest świadoma istnienia tej jakże potężnej broni, wyłączywszy garstkę bardzo
wpływowych osób, wolących jednak zawsze pozostawać w cieniu?
— Przecież tak jest ze wszystkim. Nie zaskoczył mnie
pan.
Hades nie odpowiedział. Przysiadł na pobliskiej
drewnianej ławeczce i gestem kazał Jackowi zająć miejsce obok siebie. Patrzyli
na spokojne fale oceanu, słuchając krzyków mew.
— Nazwijmy ich dla wygody Organizacją. — ciągnął
tajemniczy człowiek.
Jacek uśmiechnął się lekko.
— To słowo nie kojarzy mi się dobrze. Miałem
kiedyś ciekawe, choć bolesne spotkanie z Organizacją Wyzwolenia Kobiet. Przez
tydzień nie słyszałem później na jedno ucho.
— Zapewniam, że my mamy wobec pana wyłącznie pokojowe
zamiary. W naszym obopólnym interesie jest dojście do porozumienia...
Zamyślił się krótko, po czym dodał z przekonaniem w głosie:
Zamyślił się krótko, po czym dodał z przekonaniem w głosie:
— Potrzebni nam tacy ludzie jak pan.
Jest ich dziś jak na lekarstwo.
— Nam? Co za nam?
— Jak już wspomniałem, naszej
Organizacji. Zwie się Octopus*.
Zrzesza wpływowych obywateli byłego bloku wschodniego, oraz grupę mężczyzn i kobiet zwanych jako Czarne Ręce…
Zrzesza wpływowych obywateli byłego bloku wschodniego, oraz grupę mężczyzn i kobiet zwanych jako Czarne Ręce…
— Czarne Ręce?
— Tak,
dokładnie… ludzie tacy jak pan. Inteligentni, sprytni, poligloci o wielu
talentach, nie wahający się użyć środków ostatecznych w imię wyższego dobra.
Jacek, siedzący
dotąd lekko zgarbiony, odchylił się niecierpliwie w tył.
— Octopus…Jakoś nie przepadam za owocami morza.
— Lepiej niech nauczy się pan je kochać. Do tej pory
nie wychodził pan na tym źle. Nasi wspólni przyjaciele zza wschodniej granicy
powiedzieli mi o panu to i owo. Jeśli się nie mylę, na pana szwajcarskim koncie
widnieje ładna sumka. Nie zarobił jej pan w skromnej pracy ochroniarza. A w
pewnej uroczej polskiej mieścinie mieszkają w bardzo dobrych warunkach dwie
bliskie panu, już niemłode osoby. A życie jest takie ulotne. Chwila nieuwagi i…
Czyż nie lepiej zainkasować powiedzmy... pół miliona dolarów za przedsięwzięcie które jest pana
specjalnością?
Jacek zacisnął wargi.
— Cóż, wygląda na to, że nie mam zbytniego wyboru. Na
czym polega zadanie?
Hades strzepnął pył z zakurzonej wiatrówki i popatrzył
na wzburzony ocean.
— Musi pan zdobyć dla nas pewien neseser. Jego
zawartość jest dla nas nieoceniona.
— Lokalizacja?
— Ostatnia znana: Zurych, Szwajcaria.
— Legenda?
— Poleci pan do Zurychu pierwszą klasą jako attaché ambasady Australii. Nasz szewc przygotował już pańskie buty - czekają na pana w pokoju hotelowym. Proszę być na lotnisku o 19.30. Jako dyplomata uniknie pan przeszukania
bagażu i kontroli na lotnisku. Szczegółowe instrukcje, bilety itp otrzymał pan
w zaszyfrowanej wiadomości email. Wiadomość po odczytaniu ulegnie autodestrukcji.
Czy to jest jasne?
— Jak słońce.
Hades skinął głową obojętnie i zaciągnął się wymiętym
papierosem.
— Mam dla pana prezent — mruknął, sięgając do kieszeni
wiatrówki. Podał młodszemu mężczyźnie niewielką, czarno-białą fotografię.
Przedstawiała młodą, bardzo atrakcyjną kobietę w długim płaszczu, wsiadającą do
taksówki.
— To agentka z Instytutu Operacji Specjalnych która
otrzymała zadanie przejęcia zawartości nesesera. Nosi pseudonim Oczko.
Ani jeden muskuł nie drgnął w jego twarzy. Spojrzał wnikliwie w twarz
kobiety.
Oczko.
Poznałbym cię wszędzie. W coś ty się wplątała.
Z trudem wrócił do rzeczywistości: gburowaty głos Hadesa ciął powietrze niby nóż.
— To w chwili obecnej nasz, a tym samym pana
przeciwnik numer jeden. Pozornie nieszkodliwa i naiwna, w rzeczywistości
posiada kilka cech, które czynią ją niezwykle dla nas kłopotliwą. Już kilkakrotnie
krzyżowała nasze misterne plany. Tak dalej być nie może. Jeśli neseser wpadnie
w jej ręce, będzie to dla nas katastrofa…
Jacek patrzył w oczy kobiety.
Ciekawe, czy zapomniałaś. Nie, nie mogłaś zapomnieć.
Ciekawe, czy zapomniałaś. Nie, nie mogłaś zapomnieć.
Kolejne słowa Hadesa sprawiły, że stado lodowatych
mrówek przeszło mu po krzyżu.
— Kierownictwo podjęło decyzję o jej jak najszybszej
likwidacji. A osobą, która ma jej dokonać, jest pan.
* łac. Ośmiornica
Subscribe to:
Posts (Atom)
Polecany post
Coś, czego nikt nigdy Ci nie odbierze
http://mandywallace.com/writers-live-forever/ (....) Pisanie to harówka, a zarazem coś, czego nikt nie może Ci odebrać . ...
-
Dla jednych żyję za krótko, dla drugich za długo. Dla jednych wiem za mało, dla drugich za dużo. Dla jednych jestem zbyt poukładana, dla dr...
-
As human beings, we are all born creative. We come to this world with clear mind, full of ideas. As children we are fearless. We express o...
-
http://mandywallace.com/writers-live-forever/ (....) Pisanie to harówka, a zarazem coś, czego nikt nie może Ci odebrać . ...