* THOUGHTS * PHILOSOPHY *WRITING *PERSONAL DEVELOPMENT *PLACES *LIFE *PHOTOGRAPHY *BEAUTY *MUSIC

Wednesday 29 March 2017

The shape of a dove's heart

I met this lovely dove today in Oświęcim. With heart-shaped bill and innocent eyes. I am so happy to just have catched him at the photography.
Made with an old iPhone 4s.



Sunday 19 March 2017

Transforming the walls into doors

Drogi Czytelniku,

Przed zapoznaniem się z poniższym video upewnij się, że nawet jeśli doświadczasz w chwili obecnej uczucia beznadziei i rozpaczy, widzisz wciąż światełka w tunelu zwane nadzieją, wiarą i miłością.
Ponadto upewnij się, że twój angielski pozwala ci na odsłuchanie go bez przeszkód (na naukę nigdy nie jest...).

Autorka tego bloga.

 "Pogawędkę" wygłasza Nick Vujicic, Australijczyk serbskiego pochodzenia, urodzony z rzadką chorobą zwaną tetra-amelia. Zgodnie z jego słowami:

Wszyscy czegoś poszukujemy. Tym czymś jest nadzieja. Jej pojawienie się nie następuje ot tak, samo od siebie, równocześnie z naszym przyjściem na świat..Nie, tak naprawdę to przychodzimy na świat w bólu. Naszym przeznaczeniem jest żyć, stawiając czoła przeciwnościom.


Zawsze mamy wybór - złościć się z powodu tego, czego nie mamy, lub być wdzięcznymi za to, co już mamy.

Przytulenie działa o wiele mocniej niż słowa.

Moja wartość NIE zależy od tego, jak wyglądam, jaką mam pracę, skąd pochodzę, gdzie się urodziłem, ile mam forsy i tym podobne. To nie znaczy tak naprawdę nic.

Dwa najważniejsze dni w twoim życiu to: ten, w którym się urodziłeś i ten, w którym zrozumiałeś dlaczego.


Saturday 18 March 2017

Wednesday 8 March 2017

Gdzie diabeł nie może...


Podany tekst jest mojego autorstwa. Nie zezwalam na jego kopiowanie, rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie w celach komercyjnych bez mojej zgody.




Mój pierwszy dzień w nowej pracy odcisnął na mnie niezatarte piętno, trwalsze niż tatuaż na lewym biodrze zrobiony kiedyś na Barbadosie po zbyt wielu koktajlach, rzecz jasna mlecznych. Tak na dobrą sprawę do końca nie wiedziałam, w co się pakuję. Przemknęło mi nawet przez myśl, że przy moim szczęściu zaraz mnie odstrzelą. Byłam jednak pewna, że praca sekretarki (nie szparki, chociaż szef nie byłby bardzo anty) przez wrodzoną bystrość umysłu odkrywającej coraz to inne machinacje finansowe firmy, nie była dla mnie wystarczająco ekscytująca. Zawsze miałam zdolności językowe, pragnęłam przemierzać świat wzdłuż i wszerz, nie mając na karku zrzędzącego, misiowatego męża w pluszowych kapciach, zawodzącego smętnym głosem o przyniesienie mu butelki piwa z oddalonej o dwa metry lodówki. Nie, nie tak wyobrażałam sobie moje życie. Nie mając nic do stracenia, postawiłam wszystko na jedną kartę. Spakowałam walizkę, zebrałam z konta wszystkie oszczędności, w tym spadek po mojej jedynej krewnej, ciotce Klarze, i wyjechałam o nieludzkiej porze, to jest szóstej rano z minutami moim niebieskim garbusem, nazywanym pieszczotliwie „Dolly” z K. do Pragi.
 W pewnym tajemniczym ośrodku w Pardubicach poddano mnie maszynowemu przepytywaniu. Sprawnościowo musiałam wykazać się już wcześniej. Pozostawiło to na mnie niezatarte piętno w postaci trudności z siedzeniem. W nocy śniłam upojne sny o tym że spadochron mi się nie otwiera i rozbijam się o ziemię kończąc żywot z twarzą w czymś brązowym i bynajmniej nie pachnącym różami.
Czechy również mnie nie rozczarowały. Niekończące się pytania, kwestionariusze, brr. Najbardziej zapadły mi w pamięć cztery:
- Czy wspiera pani terrorystów? - ping.
- Czy wówczas bym tu siedziała? - pong.
- Czy kogoś pani pozbawiła życia? - ping.
- A pająk na ścianie się liczy? - pong.
- Czy jest pani homo czy heteroseksualna? - ping.
- Niechby panów usłyszały teraz feministki. - pong.
- Czy ma pani opory w dotarciu do przeciwnika wszelkimi sposobami?
-  To raczej im opór na nic się nie zda.
Pod koniec pięciodniowych testów miałam wrzący makaron zamiast mózgu. Zakwaterowałam się w tanim pensjonacie pod Pragą pachnącym kamforą razem z moim Fartem i czekałam. Po czterech dniach przyszło pismo, które otworzyłam nieco drżącymi rękami. Zostałam przyjęta do Instytutu Operacji Specjalnych, niedawno utworzonej, tajnej agencji wywiadowczej obejmującej zakresem działania Europę i Euroazję. Moje życie tak naprawdę dopiero się rozpoczęło.
List był zakończony zdaniem: „Dyrygent oczekuje na nową skrzypaczkę jutro, czyli w piątek o 8.18 w gmachu orkiestry”.
Wydawszy nieprzystojny okrzyk podskoczyłam z radości kilka razy w górę, po czym zmięłam list w kulkę i podpaliłam zapalniczką. Fart zamiauczał rozdzierająco. Mrucząc coś głupiego pod nosem, zerknęłam w stronę jego wiklinowego transportera i wzięłam kota na ręce. W telewizji nadawali jakiś czeski film. Ażurowa lampa jaką musiały się zachwycać obecne stulatki oświetlała mój hotelowy pokój przytłumionym, czerwonym blaskiem. W pomieszczeniu nade mną ktoś ostro ćwiczył grę na puzonie. Tajny agent musi być zapobiegliwy, więc miałam ze sobą zapas zatyczek do uszu. Nie sądziłam jednak, że długo pozostanę w tym miejscu. Z pewnością Dyrygent wyśle mnie do jakiegoś egzotycznego zakątka.
- Chodź, mój włochaty szpiegu, uczcimy mój sukces – powiedziałam do kota, przytulając go mocno i cudem uchylając się od jego pazurków. – Drobiowe serduszka dla ciebie, a dla mnie Chardonnay.  
 W umówionym dniu zamknęłam Farta i wszystkie szpargały na siedem spustów i pojechałam wynajętą skodą do agencji. Sztab Instytutu znajdował się w niepozornym, dziesięciopiętrowym chromowanym wieżowcu na obrzeżach stolicy kraju piwoszy. Oficjalnie mieściła się tam siedziba amerykańskiej korporacji.
Traf chciał, że był to piątek trzynastego, bardzo wietrzny, szczypiący dłonie lodowatymi igłami marcowy poranek. Po okazaniu ochronie stosownych dokumentów i zbadaniu wykrywaczem metali, zostałam wpuszczona do przestronnego holu, gdzie od razu podszedł do mnie, a raczej miękko podpłynął najmniejszy i najbardziej chudy człowieczek w rogowych okularach, jakiego widziałam w życiu. Szarawy garnitur leżał na nim sztywno niczym za mocno wykrochmalony obrus na dębowym stole. Był tak niski, że aby spojrzeć mu w oczy musiałam pochylić głowę niczym niewolnica w haremie na widok sułtana. Przystanął przede mną na baczność, błyskawicznie zerkając na swój biały kieszonkowy zegarek z ogromnymi czerwonymi cyframi wskazującymi godziny.
Chcąc nie chcąc wytrzeszczyłam oczy. Widząc mój wzrok zaśmiał się złośliwie, co zabrzmiało jak atak kaszlu suchotnika.
— Podoba się pani mój zegarek? Bardzo patriotycznie, zgoda. 

(..)

Elysian Fields, Orgasmic Voices

Elysian Fields, czyt. Pola Elizejskie to amerykańska grupa muzyczna powstała w roku 1990 w Nowym Jorku z inicjatywy Jennifer Charles (wokal, instrumenty) oraz Orena Bloedow (gitara).
Grupa tworzy w nurcie tzw. rocka alternatywnego (cóż poradzę na to, że zawsze pociągało mnie to co wykrzywione, niełatwe). Taka surowa, pierwotna, obdarta z upiększeń muzyka jest jak narkotyk.
I do tego... cóż tu kryć... orgazmiczne głosy. Kobiecy i męski.Wybrałam dwa utwory w których to ładnie słychać.
Queen of the Meadow:
(męsssski)

Black Acres
(kobiecy...)


Polecany post

Coś, czego nikt nigdy Ci nie odbierze

http://mandywallace.com/writers-live-forever/ (....) Pisanie to harówka, a zarazem coś, czego nikt nie może Ci odebrać . ...