* THOUGHTS * PHILOSOPHY *WRITING *PERSONAL DEVELOPMENT *PLACES *LIFE *PHOTOGRAPHY *BEAUTY *MUSIC

Wednesday 8 March 2017

Gdzie diabeł nie może...


Podany tekst jest mojego autorstwa. Nie zezwalam na jego kopiowanie, rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie w celach komercyjnych bez mojej zgody.




Mój pierwszy dzień w nowej pracy odcisnął na mnie niezatarte piętno, trwalsze niż tatuaż na lewym biodrze zrobiony kiedyś na Barbadosie po zbyt wielu koktajlach, rzecz jasna mlecznych. Tak na dobrą sprawę do końca nie wiedziałam, w co się pakuję. Przemknęło mi nawet przez myśl, że przy moim szczęściu zaraz mnie odstrzelą. Byłam jednak pewna, że praca sekretarki (nie szparki, chociaż szef nie byłby bardzo anty) przez wrodzoną bystrość umysłu odkrywającej coraz to inne machinacje finansowe firmy, nie była dla mnie wystarczająco ekscytująca. Zawsze miałam zdolności językowe, pragnęłam przemierzać świat wzdłuż i wszerz, nie mając na karku zrzędzącego, misiowatego męża w pluszowych kapciach, zawodzącego smętnym głosem o przyniesienie mu butelki piwa z oddalonej o dwa metry lodówki. Nie, nie tak wyobrażałam sobie moje życie. Nie mając nic do stracenia, postawiłam wszystko na jedną kartę. Spakowałam walizkę, zebrałam z konta wszystkie oszczędności, w tym spadek po mojej jedynej krewnej, ciotce Klarze, i wyjechałam o nieludzkiej porze, to jest szóstej rano z minutami moim niebieskim garbusem, nazywanym pieszczotliwie „Dolly” z K. do Pragi.
 W pewnym tajemniczym ośrodku w Pardubicach poddano mnie maszynowemu przepytywaniu. Sprawnościowo musiałam wykazać się już wcześniej. Pozostawiło to na mnie niezatarte piętno w postaci trudności z siedzeniem. W nocy śniłam upojne sny o tym że spadochron mi się nie otwiera i rozbijam się o ziemię kończąc żywot z twarzą w czymś brązowym i bynajmniej nie pachnącym różami.
Czechy również mnie nie rozczarowały. Niekończące się pytania, kwestionariusze, brr. Najbardziej zapadły mi w pamięć cztery:
- Czy wspiera pani terrorystów? - ping.
- Czy wówczas bym tu siedziała? - pong.
- Czy kogoś pani pozbawiła życia? - ping.
- A pająk na ścianie się liczy? - pong.
- Czy jest pani homo czy heteroseksualna? - ping.
- Niechby panów usłyszały teraz feministki. - pong.
- Czy ma pani opory w dotarciu do przeciwnika wszelkimi sposobami?
-  To raczej im opór na nic się nie zda.
Pod koniec pięciodniowych testów miałam wrzący makaron zamiast mózgu. Zakwaterowałam się w tanim pensjonacie pod Pragą pachnącym kamforą razem z moim Fartem i czekałam. Po czterech dniach przyszło pismo, które otworzyłam nieco drżącymi rękami. Zostałam przyjęta do Instytutu Operacji Specjalnych, niedawno utworzonej, tajnej agencji wywiadowczej obejmującej zakresem działania Europę i Euroazję. Moje życie tak naprawdę dopiero się rozpoczęło.
List był zakończony zdaniem: „Dyrygent oczekuje na nową skrzypaczkę jutro, czyli w piątek o 8.18 w gmachu orkiestry”.
Wydawszy nieprzystojny okrzyk podskoczyłam z radości kilka razy w górę, po czym zmięłam list w kulkę i podpaliłam zapalniczką. Fart zamiauczał rozdzierająco. Mrucząc coś głupiego pod nosem, zerknęłam w stronę jego wiklinowego transportera i wzięłam kota na ręce. W telewizji nadawali jakiś czeski film. Ażurowa lampa jaką musiały się zachwycać obecne stulatki oświetlała mój hotelowy pokój przytłumionym, czerwonym blaskiem. W pomieszczeniu nade mną ktoś ostro ćwiczył grę na puzonie. Tajny agent musi być zapobiegliwy, więc miałam ze sobą zapas zatyczek do uszu. Nie sądziłam jednak, że długo pozostanę w tym miejscu. Z pewnością Dyrygent wyśle mnie do jakiegoś egzotycznego zakątka.
- Chodź, mój włochaty szpiegu, uczcimy mój sukces – powiedziałam do kota, przytulając go mocno i cudem uchylając się od jego pazurków. – Drobiowe serduszka dla ciebie, a dla mnie Chardonnay.  
 W umówionym dniu zamknęłam Farta i wszystkie szpargały na siedem spustów i pojechałam wynajętą skodą do agencji. Sztab Instytutu znajdował się w niepozornym, dziesięciopiętrowym chromowanym wieżowcu na obrzeżach stolicy kraju piwoszy. Oficjalnie mieściła się tam siedziba amerykańskiej korporacji.
Traf chciał, że był to piątek trzynastego, bardzo wietrzny, szczypiący dłonie lodowatymi igłami marcowy poranek. Po okazaniu ochronie stosownych dokumentów i zbadaniu wykrywaczem metali, zostałam wpuszczona do przestronnego holu, gdzie od razu podszedł do mnie, a raczej miękko podpłynął najmniejszy i najbardziej chudy człowieczek w rogowych okularach, jakiego widziałam w życiu. Szarawy garnitur leżał na nim sztywno niczym za mocno wykrochmalony obrus na dębowym stole. Był tak niski, że aby spojrzeć mu w oczy musiałam pochylić głowę niczym niewolnica w haremie na widok sułtana. Przystanął przede mną na baczność, błyskawicznie zerkając na swój biały kieszonkowy zegarek z ogromnymi czerwonymi cyframi wskazującymi godziny.
Chcąc nie chcąc wytrzeszczyłam oczy. Widząc mój wzrok zaśmiał się złośliwie, co zabrzmiało jak atak kaszlu suchotnika.
— Podoba się pani mój zegarek? Bardzo patriotycznie, zgoda. 

(..)

Polecany post

Coś, czego nikt nigdy Ci nie odbierze

http://mandywallace.com/writers-live-forever/ (....) Pisanie to harówka, a zarazem coś, czego nikt nie może Ci odebrać . ...