* THOUGHTS * PHILOSOPHY *WRITING *PERSONAL DEVELOPMENT *PLACES *LIFE *PHOTOGRAPHY *BEAUTY *MUSIC

Wednesday 24 June 2015

BlackJack


Podany tekst jest mojego autorstwa. Nie zezwalam na jego kopiowanie, powielanie, rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie w celach komercyjnych bez mojej zgody. 




      Powietrze w podziemnym kasynie jest czarne od dymu. Siedzę nonszalancko rozpostarty przy stoliku, po prawej stronie krupiera, ćmiąc czwartego już Camela. Wdycham mdłą woń strachu, tandetnych perfum, i ludzkiego potu.  Przytłumione światła lamp chyboczą się niebezpiecznie, niby azjatyckie lampiony, bezlitośnie chłostane przez wiatr. Przestrzeń wokół mnie zdaje się wirować wokół własnej osi. Znienacka podnoszę wzrok znad trzymanych w dłoni kart i widzę wpatrzone w siebie rozżarzone oczy innych graczy. Zdają się cieniami, złowieszczymi i milczącymi duchami, czekając na jeden mój błędny ruch. Długie paznokcie kobiet leniwie stukają o blat stolika, na kształt szponów, gotowych rozedrzeć mnie na strzępy. W tle gra smętna, bluesowa melodia. Skądś ją znam, ale nie mogę przypomnieć sobie tytułu. Chwiejnym ruchem wyciągam rękę i gaszę papierosa. Myśli suną w mej głowie leniwie niby ciemne chmury, oczy zachodzą mi mgłą, zdaje mi się, że trwam w letargu, gardło mam wyschnięte na wiór. Muskam palcami moją szklankę z tequilą, została jej tylko resztka, jej ostry zapach igra ze mną, mam na nią ochotę, ale nie, jeszcze nie teraz. Szklanka się zamazuje, a ja kieruję wzrok na krupiera, który gwiżdże z podziwem. Patrzę i doznaję wstrząsu. Jego przerzedzone włosy są białe jak mleko, twarz trupioblada, długi i zakrzywiony nos przypomina mi sępi dziób, jaki kiedyś, dawno, dawno temu widziałem będąc z matką pierwszy i ostatni raz w zoo, kiedy to rozdarłem sobie nowe spodnie i dostałem za to solidne lanie od ojca.
Stand* słyszę własny, przytłumiony głos.
Nagle wpatrujące się we mnie złowrogie oczy innych graczy znikają. Zostaję przy stole sam na sam z dziwnym krupierem. Dostrzegam, jak odkrywa bezgłośnie swoje karty. As pik i dziesiątka. 21. Cholerne 21.
Mężczyzna uśmiecha się podziurawionym uśmiechem, który gaśnie, gdy napotyka mój pobłażliwy wzrok.
Sprawdzam skrzeczy. Jego głos przypomina papier ścierny.
Odchylam się na krześle, biorąc ostatni łyk mojej bursztynowej ambrozji. Smakuje jak popiół.
Moje dwie karty, leniwie podrzucone w górę, krążą chwilę w galaretowatym powietrzu, niby zbłąkana ćma. Gdy opadły na stół, czuję, że się krztuszę resztką zacnego trunku.
Obok asa karo leży as pik… a raczej szkielet pik. Straszydło wypełnia środek karty, uśmiechając się paskudnie. Ma czarny melonik i ćmi potężne cygaro. Patrzy prosto na mnie.
Z głuchym łoskotem zwalam się w tył razem z moim wyłożonym adamaszkiem krzesłem.
 Perskie oko. Pan J. wygrywa… objęcia śmierci.
Opadam gdzieś w czarną otchłań, goniony przez bulgoczący rechot upiornego krupiera…
Skarbie, co ci jest?
Powoli przytomnieję. Siedzę w półmroku na wyłożonym jedwabiem szerokim łożu, spływając potem. Śmiejąca się śmierć nadal błyskała mi przed oczyma.
Wszystko w porządku?
To sztandarowe zdanie z amerykańskich oper mydlanych wywołuje u mnie ironiczny grymas. Ślicznotka z Marrakeszu jest moim jedynym miejscowym kontaktem, a zarazem najbliższym. Ale nie mogę i nie chcę jej niczego wyjaśniać.
Mrucząc pod nosem jakąś wymówkę, zgrabnie zsuwam się z łóżka, wychodzę na marmurowy balkon i ciężko opieram się o lodowatą fasadę. Granatowe fale Dunaju tym razem nie są w stanie mnie poruszyć swym pięknem.
Nie wierzę w sny, nie jestem przesądny i nie gram w oczko, w ruletkę, ani nawet w warcaby. I niech tak zostanie.
A jeśli podwinie mi się noga... cóż. Zawsze mogę osiąść gdzieś na końcu świata i zostać zaklinaczem węży. Może nie byłoby to takie złe. Wreszcie wieść spokojne życie.
Człowiek czasami bywa skończonym idiotą.    

M.D.

* nie dobierać kart


Polecany post

Coś, czego nikt nigdy Ci nie odbierze

http://mandywallace.com/writers-live-forever/ (....) Pisanie to harówka, a zarazem coś, czego nikt nie może Ci odebrać . ...