* THOUGHTS * PHILOSOPHY *WRITING *PERSONAL DEVELOPMENT *PLACES *LIFE *PHOTOGRAPHY *BEAUTY *MUSIC

Monday 19 December 2016

Man with a Harmonica, Twisted Nerves

Kultowy western "W Samo Południe".
Henry Fonda jako czarny charakter jest przeszywająco przerażający, zimy i zarazem hipnotyzujący.
Morricone i szarpiąca nerwy muzyka.


https://www.youtube.com/watch?v=hL-X53ze5O0&list=FLzFiQi5MtbORrOdWrO6uPUA&index=6




In the arms of an angel , Muzyka dla serca

I ponownie, dość nieznana w Polsce artystka... Sarah McLachlan.

Spend all your time waiting
For that second chance
For a break that would make it okay
There's always some reason
To feel not good enough
And it's hard, at the end of the day
I need some distraction
Oh, beautiful release
Memories seep from my veins
And maybe empty
Oh, and weightless, and maybe
I'll find some peace tonight
In the arms of the angel
Fly away from here
From this dark, cold hotel room
And the endlessness that you fear
You are pulled from the wreckage
Of your silent reverie
You're in the arms of the angel
May you find some comfort here
So tired of the straight line
And everywhere you turn
There's vultures and thieves at your back
The storm keeps on twisting
Keep on building the lies
That you make up for all that you lack
It don't make no difference
Escape… 
In the arms of an angel




Dante's Prayer, Muzyka dla duszy

Pytanie za sto punktów... kto z Państwa słyszał o Facebooku?
Pytanie za dwieście punktów... kto słyszał o muzyce celtyckiej?

A może warto...szukać i znajdować?

When the dark wood fell before me
And all the paths were overgrown
When the priests of pride say there is no other way
I tilled the sorrows of stone

I did not believe because I could not see
Though you came to me in the night
When the dawn seemed forever lost
You showed me your love in the light of the stars

Cast your eyes on the ocean
Cast your soul to the sea
When the dark night seems endless
Please remember me

Then the mountain rose before me
By the deep well of desire
From the fountain of forgiveness
Beyond the ice and fire

Cast your eyes on the ocean
Cast your soul to the sea
When the dark night seems endless
Please remember me

Though we share this humble path, alone
How fragile is the heart
Oh give these clay feet wings to fly
To touch the face of the stars

Breathe life into this feeble heart
Lift this mortal veil of fear
Take these crumbled hopes, etched with tears
We'll rise above these earthly cares

Cast your eyes on the ocean
Cast your soul to the sea
When the dark night seems endless
Please remember me
Please remember me


https://www.youtube.com/watch?v=iEqpdSKdpxs

 Loreena McKennitt, Dante's Prayer


Sunday 27 November 2016

Świat widziany z całego metra sześćdziesiąt trzy

Dzisiaj jestem tu, jutro będę tam, a byłam jeszcze gdzieś indziej. Gdzie na przykład? Zapraszam poniżej.

1. Amsterdam

Miasto bardzo dorosłych, nad którym unoszą się opary marihuany, niczym smog (k) nad Krakowem. Królestwo rowerzystów, mała Wenecja (i nie śmierdzi!), ciekawa architektura i kuchnia.


2. Liege, Belgia

Jest coś ciekawego, ulotnego w tym mieście nie wyróżniającym się na pozór niczym szczególnym. Spokojny dostatek? Niczym w Londynie, bez parasola ani rusz.


3. Mediolan

To piękne, architektonicznie doskonałe miasto ma w sobie dla mnie pewną obcość. Jak coś co będąc zbyt doskonałym wywołuje w nas pewien dyskomfort. Do podziwiania, ale raczej nie wrócę.


4. Fryburg, Niemcy

Miasto, które niczym Kraków ma w sobie studenckiego ducha. Żakowie, rozleniwieni i rozwaleni na chodnikach, popijają niemieckie piwo. Miasto przecinają urocze kanały, choć nie na taką skalę jak w Amsterdamie.Piękne, zabytkowe budownictwo cieszy oko, a dość rozsądne (w porównaniu do Szwajcarii) ceny kieszeń.


5. Bazylea, Szwajcaria

Bazylea jako miasto samo w sobie nie wyróżnia się niczym szczególnym. Ot, czyściutko jak to w Szwajcarii, markowe sklepy, przestrzeń i ład. Najbardziej zapamiętałam z wizytę w słynnym Muzuem Sztuki, gdzie oprócz dzieł Van Gogha czy kultowych rzeźb Giacomettiego miałam okazję zachwycić oczy słynnymi płótnami mojego ukochanego Moneta w naturalnej wielkości ("Lilie Wodne" zajmujące pół ściany!)


Wednesday 31 August 2016

Dobrze znać swoje korzenie, bo z nich wszystko wyrasta.
Wszystko, co w życiu ważne.





Na wsi

Siano pachnie snem
siano pachniało w dawnych snach
popołudnia wiejskie grzeją żytem
słońce dzwoni w rzekę z rozbłyskanych blach
życie - pola - złotolite

Wieczorem przez niebo pomost
wieczór i nieszpór
mleczno krowy wracają do domostw
przeżuwać nad korytem pełnym zmierzchu.

Nocami spod krzyżów na rozdrogach
sypie się gwiazd błękitne próchno
chmurki siedzą przed progiem w murawie
to kule białego puchu
dmuchawiec

Księżyc idzie srebrne chusty prać
świerszczyki świergocą w stogach
czegóż się bać

Przecież siano pachnie snem
a ukryta w nim melodia kantyczki
tuli do mnie dziecięce policzki
chroni przed złem


Józef Czechowicz


Wednesday 10 August 2016

Deszczowe piosenki

Świat muzyki jest tak obszerny, że w ciągu całego życia ciężko byłoby poznać wszystkie utwory warte uwagi. Nasz mózg ma jednak swoiste zdolności poznawcze, zdolność do kojarzenia faktów i zjawisk. Podświadomie zapamiętujemy pewne rzeczy, które potem wypływają na powierzchnię w odpowiedniej chwili. Im więcej muzyki słuchasz, tym lepiej to działa.
Poniżej przygotowałam zestawienie kilku piosenek, w których przewija się, czy nawet zwyczajnie dominuje motyw deszczu, stosownych do aktualnej aury za oknem. Każdy znajdzie tu coś dla siebie.
Zapraszam do słuchania :)

1. "Here Comes the Rain Again". Klasyk zespołu Eurythmics z czasów największej świetności.


2. "Raindrops Keep Fallin' On My Head". Słynny motyw z filmu Butch Cassidy and the Sundance Kid.


3. "It's Raining Men", tytuł trochę przekorny, brawurowe wykonanie z brawurowego filmu.


4. "November Rain", jeden ze szlagierów grupy Guns N'Roses. W pamięć zapada zwłaszcza bezbłędna gitarowa solówka Slasha.



Thursday 9 June 2016

Moja (po części) premiera

Panie i Panowie, oficjalna premiera pierwszej przetłumaczonej przeze mnie książki już 15 czerwca!
Na oficjalnej stronie wydawnictwa Pascal w dziale nowości jest to pierwsza pozycja.
Zapraszam:)


Thursday 5 May 2016

'Catching Jordan' Mirandy Kenneally — czyli moje pierwsze tłumaczenie literackie


Jakie życie bywa przekorne. Wydaje mi się czasem, że niewiele rzeczy jest już mnie w stanie zaskoczyć. Czasem trudno wyjść z zaklętego kręgu ogólnie przyjętego malkontenctwa i narzekania. Czasem trzeba zmiany miejsca, perspektywy, nakierowania myśli na zupełnie inne sprawy, porzucenia naiwnych, dziewczęcych fantazji na rzecz uczciwej pracy, ale przytykanej wieczornym wpatrywaniem się w plamki słońca tańczącego na spokojnych wodach jeziora w mieście Z. Wówczas inne rzeczy układają się pomyślnie po cichu i w swoim rytmie, przyprawiając mnie o zdziwienie tak silne, że graniczące z niedowierzaniem. 
Ponad rok temu dość znane wydawnictwo Pascal, skupiające się jak dotąd na rynku turystycznym  nawiązało ze mną kontakt. Okazało się, że planują poszerzyć swoją ofertę. Prowadziliśmy jednak tylko wstępne rozmowy z mglistą obietnicą na przyszłość. I tak, życie, a raczej wybór osobisty, skierował mnie do Zurychu, gdzie też skupiłam się na prozie, ale prozie życia.
widok bynajmniej nie prozaiczny.
Równe dwa miesiące temu, w pewien zwykły, szary marcowy wtorek,  byłam jak zwykle pogrążona po uszy w pracy, w wyżej wymienionym Zurychu. Wtedy to właśnie wydawnictwo Pascal w osobie miłej pani Agnieszki skontaktowało się ze mną ponownie. Szczerze mówiąc, prędzej spodziewałabym się zobaczyć białego wchodzącego samotnie do murzyńskiego lokalu na Brooklynie i skandującego nieuprzejme, rasistowskie hasła niż czegoś podobnego.
Otrzymałam propozycję przetłumaczenia powieści Mirandy Kenneally pt. Catching Jordan. Link tutaj: http://www.amazon.com/Catching-Jordan-Miranda-Kenneally/dp/1402262272
Książka jest skierowana głównie do młodzieży i okazała się dość poczytna w Stanach Zjednoczonych. Sama autorka jest bardzo sympatyczną, ciepłą osobą z poczuciem humoru. Powieść opowiada o uczuciowych perypetiach i pierwszych życiowych dylematach Jordan Woods, pani kapitan szkolnej drużyny futbolowej. Narracja jest pierwszoosobowa, akcja toczy się warto i logicznie, a język ewidentnie potoczny. 
Dla nas, Polaków, futbol (nie mylić z piłką nożną) jest rzeczą względnie mało znaną. Dla Amerykanów natomiast to sport wręcz o wymiarze narodowym, a mecze Super Bowl to wydarzenie prestiżowe i jedno z najważniejszych w ich corocznym kalendarzu. Amerykańscy futboliści to postacie bogate, szanowane i powszechnie znane. 
Na potrzeby tłumaczenia powieści zapoznałam się dogłębnie z terminologią futbolu, strategiami i elementami tej gry. Kosztowało mnie nieco trudu dokopanie się do tego w Internecie, ale było warto. 
Włożyłam w tłumaczenie 'Catching Jordan' (nie będę zdradzać polskiego odpowiednika, póki książka nie ukaże się w druku) sporo serca, wolnego czasu (pracowałam nocami i w weekendy aby połączyć to z moją etatową pracą tutaj), silnej woli i samozaparcia. Z satysfakcją przyjęłam wiadomość od współpracującej ze mną pani redaktor o przyjęciu mojego tłumaczenia (po naniesieniu niezbędnych poprawek redakcyjnych) do druku.
Książka powinna się ukazać nakładem wydawnictwa Pascal pod koniec maja.
 
Drogi Czytelniku mojego bloga, jeśli za czas jakiś wpadnie Ci w ręce ta powieść, zadumaj się na chwilę, nie nad moją pracą, ale nad pracą tłumacza literatury, który musi być po trosze poetą, po trosze sukinsynem, troskliwą matką i cynicznym graczem - słowem, przejąć część każdej postaci. Przeniknąć zamysł autora i przemycić jedynie odrobinę siebie. Zignorować ból karku, pokusę chilloutu, nie walnąć w kimono, aby, gdy nadejdzie deadline, nie utonąć.

P.S. Pozdrawiam wszystkich, którzy we mnie nie wierzyli.
Malwina

Kindle Paperwhite — mały może więcej

Kraj krajowi nierówny, mówi stare porzekadło. Tyczy się to z pewnością również czytelnictwa. Podczas gdy w Polsce statystki biją na alarm, czytanie książek uchodzi wśród młodzieży za obciach i stratę czasu, a przeciętny Polak czyta tyle co kot napłakał, w Stanach Zjednoczonych zysk ze sprzedaży książek uzyskany przez wydawców wyniósł w roku 2013 26.7 biliona dolarów (nieco więcej niż łączny przychód wydawców z całej UE).


Nasze czasy są w przeważającej części wyprute z romantyzmu. To, co kiedyś można było znaleźć przy odrobinie wysiłku w starej, przykurzonej książce można bez trudu odnaleźć w sieci. Przemieszczamy się samolotami, szybkimi pociągami, nawet idąc pieszo można odnnieść wrażenie że jeden stara się prześcignąć drugiego. Wiele rzeczy możemy zamówić bez wychodzenia z domu, wiele miejsc zobaczyć na youtube. Komu chciałoby się przesiadywać w bibliotece?
Jest jednak na tym świecie grono, i to wcale niemałe, osób które ciągnęło, ciągnie i będzie ciągnęło do słowa pisanego, mówiącego o czymś więcej niż tylko o nowych sztucznych cyckach popularnej piosenkarki czy dziesiątym z kolei rozwodzie tego czy owego pana. Przedsiębiorstwo Amazon umiejętnie dodało dwa do dwóch. Wzięli pod uwagę szybkie tempo życia współczesnego człowieka oraz ciągle jeszcze obecne w niektórych z nas zamiłowanie do literatury. I tak na rynku pojawił się Kindle Paperwhite.
Jest to mały, zgrabny i powabny czytnik e-booków. Można je pobrać np. z oficjalnego sklepu Amazona "Kindle Store", niektóre tytuły są dostępne za darmo. Najlepiej oczywiście korzystać z popularnego formatu pdf. Amazon umożliwia tworzenie listy książkowych życzeń, oraz kilka przydatnych, unikatowych funkcji, takich jak identyfikowanie danego słowa czytając np. w języku obcym. Przeglądając e-booka mamy pełen komfort, możemy wrócić do początku książki lub wyszukać sobie dany rozdział czy nawet numer strony. Co jeszcze mi się podoba? Gdy "wyjdę" z książki po to by powrócić do niej później i zamknę Kindle mając widok w postaci głównego menu, czytnik zapamiętuje stronę, gdzie skończyłam czytanie. Mogę do niej wrócić w dowolnym momencie. Dla mnie to bardzo użyteczna funkcja.
Podświetlenie Kindle'a  jest niczego sobie, mogę czytać zarówno w pełnym słońcu nad brzegiem jeziora, jak i w słabo oświetlonym wnętrzu kawiarni. Bateria po odpowiednio długim naładowaniu trzyma w moim przypadku (przy użyciu wifi) ok. tygodnia czy dwóch.
Mając Kindle Paperwhite posiadam wszystkie swoje ulubione pozycje książkowe w jednym miejscu. Mogę zabrać go ze sobą wszędzie gdzie się udaję, jest mały i waży niewiele. Dla mnie w sam raz.

Sunday 17 April 2016

Mrugając Oczkiem ciąg dalszy


Podany tekst jest mojego autorstwa. Nie zezwalam na jego kopiowanie, rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie w celach komercyjnych bez mojej zgody. 




Panna Oczko siedziała w ostatnim rzędzie samolotu linii Swiss Airlines lecącego z Warszawy do Zurychu. Dochodziła godzina 23.30. Znużona, ziewnęła szeroko, po czym wyjrzała wolno przez miniaturowe okno. Świat otulała czarna kołdra nocy, zmieniając miasta i wioski widocznie poniżej w świetliste punkty, migoczące niczym lampki choinkowe.
Siedzenie tuż obok niej pozostawało puste. Jedyny sąsiad z sąsiedniego rzędu, łysawy jegomość z okrągłym brzuszkiem o pomarszczonej niczym śliwka, spalonej słońcem twarzy chrapał głośno jak smok. Na jego brzuchu podskakiwało rytmicznie w rytm jego oddechów otwarte w połowie słynne epokowe dzieło Prousta, „W poszukiwaniu straconego czasu”.

 Agentka Oczko przymknęła oczy. Przypomniał jej się pierwszy dzień w nowej pracy, rozpoczętej równe sześć miesięcy temu. Po przejściu serii wymagających testów, została przyjęta do tajnej agencji wywiadowczej obejmującej zakresem działania Europę i Euroazję. Jeden ze sztabów agencji znajdował się w nowo wybudowanym chromowanym wieżowcu na przedmieściach Krakowa, oficjalnie siedzibie amerykańskiej korporacji. Pierwszego dnia, po okazaniu ochronie stosownych dokumentów i zbadaniu wykrywaczem metali, została wpuszczona do przestronnego holu, gdzie od razu podszedł do niej, a raczej miękko podpłynął najmniejszy i najbardziej chudy człowieczek w rogowych okularach, jakiego widziała w życiu. Szarawy garnitur leżał na nim sztywno niczym za mocno wykrochmalony obrus na dębowym stole. Będąc o parę kroków od Panny O. błyskawicznie zerknął na swój biały kieszonkowy zegarek z ogromnymi czerwonymi cyframi wskazującymi godziny.
Widząc jej wzrok zaśmiał się złośliwie, co zabrzmiało jak atak kaszlu suchotnika.
— Podoba się pani mój zegarek? Bardzo patriotycznie, zgoda.
Taktownie zmilczała, wiedząc już, że ma do czynienia albo z szaleńcem albo z wielkim oryginałem. Uprzejmie wyciągnęła rękę w jego stronę, ledwie jednak podała swój pseudonim, człowieczek skrzywił się niemiłosiernie. Był to grymas tak wymowny, że poczuła się winna, zupełnie jakby nakarmiła go tysiącem mega kwaśnych cytryn.
— Goni nas czas. Feliks. Proszę za mną.
Posłusznie wykonała polecenie, zerkając dyskretnie w górę. Wszędzie widziała wycelowane w siebie miniaturowe kamerki. Uśmiechnęła się słabo mając nadzieję, że nie prześwietlono jejna wylot (tego dnia włożyła dla animuszu czerwoną jedwabną bieliznę), po czym ruszyła za Feliksem długim, wyludnionym, sterylnie białym korytarzem. Jej ponury przewodnik, pesymistyczny kuzyn Charona, raz po raz znikał za zawiłym zakrętem, co w polączeniu z tempem, jakie narzuca sprawiało, że zaczynało jej się  kręcić w głowie. Co jakiś czas migały jej przed oczami przemykające szybko jak cienie sylwetki ludzi ubranych w szare garnitury. Nie zdawali się zwracać na nią najmniejszej uwagi.
Koniec końców, udało im się dojść do windy, która otworzyła się w zaczarowany sposób zanim któreś z nich nacisnęło guzik. Feliks grzecznie puścił ją przodem, po czym sam wsunął się do środka i nerwowo wcisnął pozłacany guzik oznaczony cyfrą dziesięć. Nadal miał strasznie skrzywioną minę, do tego wydatnie marszczył swój zadarty nos. Czuła jego milczącą dezaprobatę, cuchnącą niczym odór niepranych od tygodnia skarpetek. Jego grymas się pogłębiał, prawe oko drgało nerwowo, do tego co chwila pocierał spocone czoło chusteczką. Gdy znaleźli się w okolicach szóstego piętra nie mogąc się oprzeć pokusie pytam go, czy bolą go zęby.
 — Nie, proszę pani — odpowiedział nad wyraz grzecznie, lecz jadowicie, po czym zamilkł. Dopiero, gdy winda dojeżdża na miejsce, a ona ruszyła ku wyjściu, dodał wyniośle:
— Tu nikt się nie perfumuje proszę pani. Wszyscy wiedzą, że cierpię na osmofobię i starają się mi ulżyć. Pani jest wybitnie…nowa. Drzwi numer 320.
Ogarnęło ją lekkie zakłopotanie pomieszane z rozbawieniem. Winda zamknęła się bezszelestnie, uwożąc gdzieś Feliksa zanim zdążyła zapytać, czym u licha jest osmofobia.
Drzwi do pomieszczenia numer 320 nie wyglądały zachęcająco. Były potężne, chromowane i jak na jej oko dźwiękoszczelne. I szczelnie zamknięte dla niewtajemniczonych. Obok nich znajdował się elektroniczny czytnik i cały rząd cyfr. Pięknie. Urażony Feliks „zapomniał” o tych szczegółach.
Z opresji uratował ją tubalny głos, który nagle usłyszała za plecami.
— A więc w końcu dotarła pani! I ledwo minuta opóźnienia! Jak na kobietę, wyczyn wręcz historyczny!
Powoli odwróciła się wiedząc, że oto stoi przed nią przyszły szef. Pierwsze wrażenie: jowialny, nie rzucający się w oczy poczciwiec (siwiejący włos i wąs, lekkie roztargnienie, rozmiar buta 44, brązowy krawat, brązowa koszula, brązowa kamizelka, brązowe spodnie, brązowe mokasyny).
Mężczyzna mówił bardzo szybko, połykając końcówki wyrazów. Jego akcent miał mocno francuskie naleciałości.—  Ma pani pierwszy plus. Jestem Albert N.N, od dziś pani szef. Proszę się do mnie zwracać Dyrygent.
— Pan Dyrygent… — powtórzyła, z całych sił starając się nie okazać rozbawienia.
— Sam Dyrygent, jeśli łaska. Szef brzmi banalnie. Wznieśmy toast za pani nową pracę! Oczywiście, bezalkoholowy. Po godzinach może pani wlewać w siebie litry wódki, piwa, wina czy czego pani tam chce. A może już pani to zrobiła, tak na odwagę? Ma pani dość przekrwione oczy!
— Wypraszam sobie sze… Dyrygencie! Mało spałam…, ale ja nie potrzebuję wiele snu.
Jej nowy zwierzchnik nie wydawał się przekonany. Kiwnął głową mrucząc coś do siebie i sięgnął do eleganckiej szafki z dębowego drewna stojącej nieopodal. Wyciągnął z niej szklaną karafkę, cmokając z zadowoleniem. Następnie sięgnął po wysoką szklankę i z rozmachem postawił ją na blacie, aż zabrzęczało szkło. Napełnił ją do połowy przeźroczystym płynem, po czym podał Oczko, uśmiechając się zachęcająco niczym wujek dobra rada.
Podziękowała skinieniem głowy, po czym chwyciła szklankę i przyłożyła ją do krwiście czerwonych ust. Nim jednak zdążyła nabrać choć łyk, Dyrygent jednym ruchem wytrącił jej szklankę z ręki. Naczynie uderzyło o podłogę z głośnym chrzęstem i rozpadło się w drobny mak, ochlapując jego biurko i czubki jej butów. Zdumiona podniosła głowę i napotkała jego wzrok, twardy, niczym arktyczny lodowiec.
— Popędliwość panny O. kontra rozsądek 1: 0! Nie wiem czy planowała pani popełnienie samobójstwa przez otrucie, ale właśnie to pani udaremniłem…
Czuła, że jest jej niedobrze.  Jeśli tak miał wyglądać jej pierwszy dzień w pracy, to co będzie dalej?
— Zawsze truje pan nowych pracowników? Rotacja w pana wydziale musi być rekordowo wysoka!
Dyrygent powoli obszedł ją wokoło, niczym jakiś egzotyczny okaz w zoo. Jego niezadowolenie było niemal namacalne, sprawiało, że odczuwała na karku gęsią skórkę. Na jej komentarz w ogóle nie zwrócił uwagi.
Nagle dźgnął ją palcem prosto w ramię, tak mocno, że aż stęknęła.
— Zaliczyła pani wszystkie wstępne testy wzorowo, a potknęła się na prostym sprawdzianie. Gdybym był pani ukrytym wrogiem, byłoby już po pani!
Czuła wściekłość na siebie i na niego. Był popaprany, ale miał niewątpliwie rację.
— Tylko niech pani się mi tu nie maże jak jakaś słaba kobietka! Niedługo to pani będzie wyprowadzała przeciwników w pole. Ma pani potencjał i to cholernie duży. Nie jestem tu jednak po to by prowadzić panią za rączkę. Nie mam czasu by panią uczyć jak chodzić, skoro będzie pani musiała biegać. Jeśli nie będzie pani wystarczająco sprytna, przebiegła, bezkompromisowa i skuteczna nie pobędzie pani tu długo, gorzej, nie pożyje pani długo w tym zawodzie. Czy to jest dla pani jasne? Czy też chce pani się wycofać? To ostatnia szansa by to zrobić. Potem nie będzie już odwrotu.
Milczała i patrzyła na niego z uwagą. Poczuła nagły przypływ adrenaliny, zupełnie jakbym za chwilę miała skoczyć do wody z siedmiometrowej wieży. Nie bała się, no, może odrobinę. Chciała skoczyć i zanurzyć się głęboko, nie wiedząc czy dotrę do mety w jednym kawałku. Niebezpieczne, ale niewiele rzeczy mogło się z tym równać. I niewiele miała do stracenia.
Odczytał wszystko z jej twarzy.  Gładząc z satysfakcją wąsa, usiadł przy długim, lśniącym stole i zaczął opowiadać o obowiązujących ją ściśle tajnych procedurach i środkach bezpieczeństwa. Potem przesunął w jej stronę kilkanaście kartek. Łagodnym tonem sprzedawcy baloników na odpuście polecił jej przeczytać wszystko uważnie i podpisać. Na każdej kartce widniał przypis o zakazie ujawniania treści dokumentów osobom trzecim pod groźbą surowych sankcji karnych. Podczas gdy skupiona i lekko spięta wczytywała się w to, co odtąd miało stać się jej codziennością, Dyrygent pozwolił sobie na chwilkę relaksu. Odchylony w fotelu, założył jedną chudą nogę na drugą i ćmiąc cienki i elegancki Treasurer, opowiadał ni to jej, ni to sobie, o widmie nadchodzącej starości, którą chce się cieszyć w spokoju, a to wymaga unieszkodliwienia określonej liczby bandziorów, mętów i oprychów, chodzących po tym świecie od zarania dziejów. A czynić to należy na przykład drążąc dziury w ich strukturach, a potem cierpliwe wznosić tamę dezinformacji, uszczelnioną dawką koniecznych, niezbyt czystych metod.
— Do tego —  stwierdził po namyśle, wygładzając niewidoczny pyłek z kamizelki — nadaje się pani świetnie z racji bycia kobietą. A że kobiety lubią wszędzie szperać, grzebać i węszyć, do sporadycznego odnalezienia rzeczy dawno temu zaginionych też można panią wykorzystać.
Dźwiękoszczelne drzwi nie przepuszczały żadnych hałasów z zewnątrz. Przez moment Oczko poczuła się dziwnie oderwana od rzeczywistości. Dyrygent szybko ją do niej przywrócił.
— Kto panią inspiruje? Kto jest dla pani wzorem postępowania?! — wrzasnął tak głośno, że niemal podskoczyła.
— Hmm… zawsze lubiłam oglądać Johna Wayne’a i…
Ach Boże, John Wayne? …. Agentko Oczko, proszę posłuchać. Bycie obrońcą prawości polega na czymś więcej niż na stanięciu w szerokim rozkroku, wywinięciu salta swoim coltem i sposobie mówienia równoważnym ze ślepą wiarą w swoje super ego. Gdyby bohater grany przez Johna Wayne’a zobaczył dziś panią wymachującą tabletem zapewne strzeliłby w niego, tak dla pewności, a potem dałby pani solidną nauczkę.
Zirytowana, już otworzyła usta chcąc coś powiedzieć, ale szef przerwał jej, ceremonialnie unosząc prawą dłoń, niczym jak cezar pozdrawiający poddanych. Dłoń, kanciasta i zbrązowiała od słońca, nie zaszczyciła jej swą uwagą dłużej niż to konieczne.
Jeszcze jedno agentko Oczko.  To, że pani się tu znalazła jeszcze niczego nie dowodzi. Nie dzielę moich ludzi na kobiety i mężczyzn, na pesymistów i optymistów, hetero i homo.  Dzielę ich na użytecznych i nieużytecznych.  W moim wieku jedyną rozrywką poza nocnym rajdem do toalety jest gra w szachy westchnął boleśnie.
Taktownie milczała. Dyrygent przetarł oczy zmęczonym gestem.
— W ostatnim czasie straciliśmy dwóch świetnych agentów. Jeden zginął podczas wspinaczki, drugi, gdy odwiedzał brata na uniwersytecie w Oxfordzie. Nasi wrogowie panoszą się coraz bardziej.
— A pan im na to pozwala? — spytała, zanim zdążyła pomyśleć.
Mężczyzna z mocą walnął pięścią w blat luksusowego biurka.
— To jest wojna, Panna Oczko, a na wojnie zawsze są ofiary. Ale kiedyś ktoś odpowie mi za każdego poległego agenta.
Mężczyzna nacisnął ukryty pod blatem przycisk. W następnej chwili dołączył do nich zbolały Feliks. W ręku trzymał niewielki czarny neseser. Rzucił pannie Oczko jedno, mordercze spojrzenie, na które odpowiedziała zmysłowym uśmiechem. Feliks nie wyglądał na rozbrojonego. W rzeczy samej podejrzewała, że przyniósł jej w podarunku bombę, zemstę za zignorowanie osmofobii. Demonstracyjnie ją ignorując, zwrócił się uniżonym tonem do Dyrygenta:
— Wzbogacona wersja PZAO. Broń, paszporty, zestaw podsłuchowy, naprowadzacz…
— Wystarczy. Przekaż to agentce Oczko.
Feliks przewrócił boleśnie oczami i wstrzymując oddech, przysunął się do Panny Oczko, podając jej aktówkę końcami palców. 
— Feliksie, jeszcze RS. — rzucił ostro Dyrygent, siadając na powrót za biurkiem.
— Tak jest — odparł usłużnie Feliks, uśmiechając się złośliwie półgębkiem. Dyrygent, studiujący jakieś papiery, niczego nie zauważa. Ona przeciwnie. Czuła lekkie ukucie niepokoju.
Feliks wybiegł niemal w podskokach. Po chwili był już z powrotem, niosąc przed sobą w obleczonych w białe rękawiczki dłoniach srebrną tacę, a na niej niepozorny żeton, niczym do gry w kasynie. Chwyciła go ostrożnie, a on natychmiast odsunął się na bezpieczną odległość, z ledwością powstrzymując kichanie.
Żeton jest czerwono-biały, z symbolami karcianych kolorów po bokach. Przesunąwszy delikatnie palcem po jego powierzchni, wyczuła lekkie zgrubienia, przypominające oznaczenia na lekach dla osób niewidomych.
Co u licha…
— Akcent końcowy. Proszę lekko potrząsnąć.
Zrobiła to czując, jak coś przelewa się wewnątrz przedmiotu.
—Jeśli dojdzie do najgorszego, jeśli wpadnie Pani w ręce wrogów, wyczerpawszy wszelkie inne możliwości, musi go Pani otworzyć. Jest kompatybilny wyłącznie z Pani liniami papilarnymi. Lewej dłoni, rzecz jasna. Wystarczy przyłożyć go do wnętrza dłoni, mocno nacisnąć i przytknąć do nosa. Działa w trzy sekundy.
— Zawsze chciałam umrzeć szybko — mruknęła.
— Niech pani nie robi ze mnie złotej rybki. I nie życzę sobie nigdy zobaczyć pan w trumnie. Nie chcę deficytu w funduszu pogrzebowym.
Z ponurych oczu Dyrygenta, ukrytych za grubymi szkłami, nie można nic wyczytać.
Wspomnienia rozwiały się, pozostawiając pod jej ciężko opadającymi powiekami obraz Johna Wayne’a, łapiącego ją na lasso niczym szczególnie udaną sztukę bydła. Nieświadomie obróciła się nieco w fotelu, czując jak rąbek dopasowanej, satynowej spódnicy przesuwa się nieco w górę, ukazując fragment koronkowej pończochy, czarnej jak sama noc.
— Czarny diament za twoje sny.
Ten głos… Błyskawicznie otworzyła oczy i usiadła prosto, czując jak jej puls pędzi niczym rozpędzony pociąg, a dłonie mimowolnie drżą. Jacek. To już nie sen, a jawa. Był tuż obok, po jej prawej stronie. Jak zawsze kąciki jego miękkich ust unosiły się w na pół ironicznym, na pół czułym uśmiechu, tak, że sama już nie wiedziała, czy ma ją za idiotkę czy za kobietę, która wdarła mu się głęboko w serce i już stamtąd nie wyszła. Nie pamiętała, kiedy widziała go po raz ostatni. Pamiętała za to co innego. Purpurową różę, którą zostawił na pożegnanie x lat wcześniej, podarła na strzępy, kalecząc sobie przy tym dłonie do krwi. Ból, który był niczym w porównaniu do tego, który jej zadał.
Panna Oczko poczuła głębokie jak Rów Mariański uczucie niepokoju. Jak to możliwe, że znalazł się w tym samym samolocie, co ona, wtedy, gdy miała zadanie do wykonania? Nie lubiła zbiegów okoliczności. Z drugiej strony, gdyby coś knuł, chyba raczej starałby się schodzić jej z oczu. Jak zawsze, gdy się pojawiał, powstawało więcej pytań niż odpowiedzi.

Biorąc głęboki oddech żeby się uspokoić, wciągnęła przy okazji w nozdrza upojny zapach jego perfum Dior Homme. To jej wcale nie pomogło.
— Co ty tutaj robisz?! — wyrzuciła z siebie, patrząc na niego jak na ducha.
Zamiast odpowiedzieć, spojrzał pobłażliwie w stronę chrapiącego nieopodal jegomościa.
— Biedak, nie dziwię się, że padł. Marcel Proust zmordowałby każdego.
— Jeśli myślisz, że twoje specyficznie poczucie humoru mnie rozbroi…
— Ja nie myślę, ja wiem.
— Co niby takiego wiesz?!
— Niech pomyślę — powiedział cicho, wyciągając się wygodnie w fotelu i przeciągając niczym najedzony kocur. — Wiem, że najbardziej lubisz kochać się na jeźdźca, masz słabość do kotów i starych zegarów, a twój rozmiar buta to maleńkie 36. Wiem, że nienawidzisz deszczowych niedziel, łysych facetów i cappuccino bez cukru. Nie wiesz, co to teoria względności, do czego służy wkrętak izolowany i kto napisał „Miłość w czasach zarazy”. Wiem, że w walizeczce masz komplet niebieskiej bielizny, podręczne urządzonko USB do kopiowania danych i prawdopodobnie też kamasutrę. Wiem, a mówią mi to twoje piękne, błyszczące szare oczęta, że masz teraz wielką ochotę obić mnie po mordzie. A teraz powiedz mi – jak bardzo się pomyliłem?
„Nic się nie zmieniłeś, draniu!” pomyślała wściekle, zamiast tego jednak zimno wycedziła:
— Posiwiałeś.
— A ty przytyłaś.
— Co się stało, że jesteś tu solo? Gdzie twoja ostatnia luba? Zapewne miałeś ich na pęczki.
— W Budapeszcie. Zazdrosna?
— Chciałbyś. Co robisz w tym samolocie?
— Lecę do Zurychu w towarzystwie uroczej wariatki.
— Pytam, co tu tak naprawdę robisz.
— Nie chcesz tego wiedzieć.
Tocząc słowny pojedynek, oboje obrzucali się równocześnie mieszanką dawnych emocji, rozdrażnienia, tłumionej namiętności i cynizmu. Oczko mierzyła spojrzeniem zagłówek fotela przed nią, kątem oka widząc, jak Jacek siedzi nieruchomo niczym Budda. Nie wiedziała, że za tą zasłoną opanowania trwa intensywny proces myślowy.
Mężczyzna siedzący nieopodal chrapnął głośno i lekko obrócił się na prawy bok. Samolot lekko obniżył tor lotu. Czując denerwującą bliskość Jacka i jego umięśnionego ramienia, Oczko zerknęła pośpiesznie na miniaturowy ekran pokazujący mapę podróży. Czekała ich jeszcze niemal godzina lotu. Na myśl o tym omal nie jęknęła głośno. Nienawidziła człowieka siedzącego obok, jednak z każdą minutą w jego obecności powracały wszystkie tłumione latami uczucia.
— Echem, nie chcę być niegrzeczny, ale chyba podwinęła ci się spódnica — szepnął Jacek, nachylając się w stronę jej odsłoniętego, małego i zgrabnego ucha.
— Nie chcę być niegrzeczna, ale chyba muszę cię prosić, żebyś usiadł gdzie indziej — warknęła, mimowolnie pociągając materiał w dół. — I nie baw się w moją „Ciotkę Klotkę” draniu.
 



Polecany post

Coś, czego nikt nigdy Ci nie odbierze

http://mandywallace.com/writers-live-forever/ (....) Pisanie to harówka, a zarazem coś, czego nikt nie może Ci odebrać . ...