(...) Po chwili do moich uszu dobiega cichy odgłos płynącej wody. Czuję, jak powoli ogarnia mnie znużenie ale nie mam ochoty na sen. Zegar z kukułką obwieszcza mi, że właśnie wybiła godzina dwudziesta trzecia. W kilka sekund później słyszę głośne pukanie do drzwi wejściowych: trzy pojedyncze stuki, po których następuje jeden podwójny. Chwilę zajmuje mi przyjęcie tego faktu do wiadomości ale kiedy uświadamiam sobie kto to może być, oblewa mnie zimny pot. Momentalnie zrywam się i jednym płynnym ruchem zeskakuję z łóżka. Pukanie powtarza się w bardziej natarczywej formie. Niedobrze, cholera, bardzo niedobrze. Nigdzie nie widzę mojego ubrania, co gorsza, nie pamiętam gdzie zostawiłam broń. Dobrze, że Jacek nie zdaje sobie z niczego sprawy tylko zadowolony bierze prysznic… Zdenerwowana ocieram pot z czoła, chwytam lawendowy ręcznik leżący na toaletce i otulam się nim, zawiązując go w biegu na biuście, równocześnie próbując ułożyć w głowie jakiś scenariusz na wypadek gdyby potwierdziły się moje czarne przypuszczenia. Na palcach przebiegam przez korytarz, a następnie, przygładzając dłonią lekko wilgotne włosy, biorę głęboki oddech i otwieram drzwi z cichym skrzypnięciem… po czym zdumiona zastygam z lekko otwartymi ustami. Na progu stoi, prawie niewidoczny w ciemnościach klatki schodowej (co się znów porobiło z tym oświetleniem!) mój sąsiad z naprzeciwka, Borys. Jego poza jest jeszcze sztywniejsza niż zazwyczaj. Piwne źrenice ukryte za okularami o kwadratowych oprawkach, rozszerzają się prawie dwukrotnie na widok mojego stroju, ale po chwili, niezwykle zmieszany przenosi spojrzenie wprost na moją twarz i już go od niej nie odrywa. Ogarnia mnie ulga, że pomyliłam się co do tożsamości gościa ale i złość. Wizyta o jedenastej w nocy!
— Hmm, witaj Borys.
Właśnie kładłam się spać… W ręczniku. Ale palnęłaś!
— Ja…jasne. Ca…
całkowicie. Moja wina. Ja…
Miarkuję uśmiech.
Biedaczysko, zawsze wydaje się onieśmielony kiedy mnie widzi. Dobry, stary Borys. Zastanawiam się czego ode
mnie chce. Zaczyna mi się robić zimno, nie mówiąc o tym, że Jacek korzystając z
mojej nieobecności może swobodnie buszować po moim domu. A jeśli znajdzie moją
broń? Ostatecznie, jesteśmy kim jesteśmy. Śmiertelnymi wrogami, nie do końca
oswojonymi drapieżnikami, którzy jeśli kochają i nienawidzą, to na zabój.
— Ja właściwie…
chciałem… chciałem pożyczyć cukru. Szklankę – wydusza z siebie zaczerwieniony
chłopak.
— Cukru? – pytam słabym
głosem. — Czy to nie mogło poczekać do rana?
— Nie… niestety nie.
Borys nerwowo przełyka
ślinę. Wydaje się zdenerwowany bardziej niż to konieczne, wprost ocieka słonawym zapachem potu.
Ogarniają mnie złe przeczucia, ale znam go przecież nie od dziś. Wzdychając
ciężko, zaczynam się odwracać w stronę kuchni, do której mam kilka kroków,
kiedy nagle słyszę przenikliwy krzyk Borysa:
— Nie rób tego! Tam
jest…
Nie dowiaduję się
jednak jakiej informacji chciał mi udzielić poczciwy sąsiad. Wyprowadzony
znienacka shuto ganmen-uchi* obala go na ziemię w przeciągu sekundy.
Z oddali dobiega mnie rozbawione
wołanie Jacka:
— Oczko, co to za
hałasy? Telewizję oglądasz w tej kuchni czy jak?
Tak, oglądam sobie
telewizję matołku. A mojego sąsiada obaliła na ziemię Myszka Miki. Myszka Miki
dwumetrowego wzrostu, zbudowany jak czołg, z miną będącą skrzyżowaniem
szczękościsku i zbyt mocnego uderzenia patelnią. Myszka Miki, która teraz
zbliża się do mnie stąpając ciężko jak wielki niedźwiedź, a ja nie jestem
uzbrojona. Szybko analizuję moje obecne trudne położenie. Gdyby tak udało się
zwabić tego draba do kuchni…
— Mój szef ma sprawę.
Ty idziesz teraz. – mówi drab nosowym głosem, pokazując mi równocześnie zdjęcie
tego, od kogo przychodzi.
Zdjęcie rubasznego
rudzielca w ciemnych okularach nic mi nie mówi. Mocny rosyjski akcent i bogata
polska składnia tworzą mieszankę od której mam uczucie, jakbym napełniła brzuch
chipsami wymieszanymi z lodami, doprawionymi dipem czosnkowym i podlanymi krwawą
Mary.
— Nie znam go. –
odpowiadam twardo. Bardzo nie podoba mi się wzrok, jakim w tym momencie obrzuca
mnie Myszka Miki.
— Nie znasz, poznasz. On
znaju** ciebie. Ty idiosz*** ze mną, ruszaj się dzjewaczka****.
* jap. uderzenie w skroń zewnętrznym kantem dłoni, stosowane w
karate Kyokushin
**ros. zna
***ros. idziesz
****ros. dziewczyna
Cóż,
najwyraźniej drab nie rozumie słowa nie. Ogarnia mnie zimna wściekłość,
spotęgowana na widok biednego, leżącego bez czucia sąsiada okularnika.
Postanawiam poradzić sobie bez pomocy pana J., który zapewne goli włosy na
piersiach w mojej łazience. Cofam się powoli w stronę kuchni, Myszka Miki
podąża za mną, wyciągając wielką łapę o nienagannie brudnych pazurkach w moją
stronę. Błyskawicznie się koncentruję, ustawiając stopy równolegle do siebie na
szerokość bioder. Pan Myszka Miki
przygląda mi się z lekko otwartymi ustami, po czym rechocze cicho i robiąc
ciężki krok w moją stronę otwiera usta chcąc coś powiedzieć. Nie daję mu jednak
sposobności ponownego popisania się elokwencją. Z głośnym okrzykiem: „Spróbuj
tego bryło mięsa!” wyrzucam prawą nogę naprzód, wykonując kopnięcie dolne zwane
gedan mawashi geri. Niestety, dżentelmen znad Wołgi nie chcąc najwyraźniej abym
się spociła mocno chwyta mnie za kostkę. Szarpię się ale zacisnął łapska jak
kleszcze. Rozpaczliwie usiłuję odzyskać równowagę.
— Puszczaj mnie chamie!
Puść w tej chwili bo…
— O dlaboga, cóż to się
tu wyprawia? Oczko, moja miła, czy ja nie mogę spokojnie pójść do łazienki? Jak
ty stoisz, wszystko ci…
No tak,
bohater ostatniej akcji jak zwykle zjawia się w samą porę. Myszka Miki leniwie
obraca głowę w jego stronę, równocześnie puszczając gwałtownie moją nogę.
Zataczam się w tył, w ostatniej chwili podtrzymując zsuwający się ręcznik.
— Odejdź, to sprawa
między mną a tym panem – warczę w stronę Jacka, stojącego w nonszalanckiej
pozie trzy metry od draba. Ponownie przyjmuję pozycję gotowości.
— Tak, właśnie widzę. I
pewnie zamierzasz dać mu niezłego łupnia? Fiuu… a któż to tam leży za drzwiami?
Kolejny odtrącony zalotnik? A ten tu przyszedł go pomścić? Jakie to
romantyczne.
— Kto eta*? – pyta mnie
drab, patrząc nabiegłymi krwią oczyma na
Jacka.
Czuję, że zgrzytam zębami. W takich
chwilach zwykłam pytać się Stwórcy po co stworzył męski gatunek. Korzystając z
momentu nieuwagi Myszki Miki, chwytam
wałek do ciasta leżący na
*ros. Kto to jest?
kuchennym
stole i ukrywam go za plecami. Niespodziewania Jacek swobodnym ruchem sięga
ręką do tyłu i wyciąga zza paska spodni mój pistolet, po czym celuje w pana
Myszkę. Pan Myszka nie wydaje się jednak ani trochę przestraszony, przeciwnie,
wyszczerza zęby (dwa przednie siekacze
czarne jak smoła) i mamrocze pod nosem:
— Ja panimaju*… Polski
cowboy.
— A widzisz tu krowy,
dobry człowieku? – odpowiada grzecznie Jacek, odbezpieczając broń.
Myszka Miki kręci
głową i rechocze głośno.
— Nie, ty nie dasz
strzału. Masz za głośny. Boisz się, da**, boisz się. Hehehe. Nie będzie
strzału.
Mróz przechodzi mi po krzyżu. Pojmuję, że drab ma rację. Nie założyłam dziś
tłumika na pistolet, a Jacek nie miał przecież pojęcia, gdzie trzymam sprzęt.
Strzały ściągnęłyby tu wszystkich okolicznych mieszkańców i policję, a choć nie
zaliczam się do ludzi pokroju Myszki Miki, w mojej profesji pozostanie w cieniu
jest równoznaczne z pozostaniem nie tylko w zawodzie, ale często przy życiu.
Wiem doskonale, że Jacek, należący do tego samego świata zdaje sobie z tego
sprawę równie dobrze jak ja. Zaciska wargi, a na jego wyrazistej twarzy
odmalowuje się irytacja i wahanie.
Myszka Miki robi już krok w jego stronę ze zwycięskim uśmiechem… Przerażona
widzę, jak palec Jacka zaciska się na spuście i postanawiam działać. Zachodzę
bezgłośnie olbrzymiego Rosjanina od tyłu, podskakuję lekko do góry i uderzam go
z całej siły wałkiem w łepetynę, po czym szybko poprawiam drugi raz dla pewności. Drab przez chwilę zatacza się w miejscu,
niczym pijany marynarz w portowej spelunie, po czym zwala się na ziemię z
ogłuszającym trzaskiem, zapewne przyprawiając moich sąsiadów z dołu o
makabryczne wrażenie trzęsienia ziemi. Patrząc na niego nagle czuję, że mój
biedny ręcznik w końcu nie wytrzymuje niezwykłej aktywności odzianej w niego
właścicielki i zsuwa się ze mnie na ziemię.
*ros. Ja rozumiem
** ros. Tak
Mój niedoszły wybawca
gwiżdże cicho pod nosem.
— Gdybyś zrobiła ten
myk wcześniej moja droga, być może i tak miałabyś ich obu u swoich stóp.
Uśmiecham się chłodno i
odkładam wałek. Nie kwapiąc się by podnieść ręcznik przechodzę obok niego jakby
nigdy nic. W tej samej chwili odwraca się i łapie mnie mocno za nadgarstek.
Jego dłoń w dotyku jest bardzo ciepła, niemal gorąca.
— Dokąd idziesz? – pyta
mnie szeptem. Jeśli istnieje coś takiego, jak wibrator w głosie, zdarzyło mi
się usłyszeć to tylko raz. Właśnie wtedy.
— Muszę… zadzwonić.
Cholera, czy ja mamroczę?
Otrząsam się jak psiak wyjęty z wody, po czym dodaję już pewniejszym głosem:
— Chodzi o pozbycie się stąd
Myszki Miki.
Cichy śmiech Jacka
tylko pogarsza sprawę. Czuję się bardzo głupio. Nie odwracając się próbuję
wyrwać rękę ale on trzyma mnie bez żadnego wysiłku.
— Kto to jest Myszka
Miki? Jednak oglądałaś kreskówkę dziecinko.
—… Chodzi o tego rosyjskiego
niedźwiedzia. Puść mnie bo muszę to szybko załatwić. Tylko mnie spowalniasz.
No proszę. Jednak dało
się to powiedzieć. I nawet nie bolało.
— Sprawdź proszę co z
Borysem. Że też musiał się napatoczyć. Niepotrzebnie oberwał… - mówię, czując
mocne wyrzuty sumienia.
— Przeżyje. Ja nieraz obrywałem mocniej
i jak widzisz mam się świetnie… nawiasem mówiąc, on byłby dla ciebie lepszy niż ja.Wiedziałabyś, co to spokojne życie.
Lekko się odwracam i
spoglądając na niego spod wilgotnych rzęs, wpatruję się bez słowa w jego pociemniałe
źrenice. Powoli puszcza moją rękę ale nie mogę się zmusić by zrobić choć krok. Nasze
zmysły, wyostrzone ekstremalnie niebezpieczną sytuacją, przenikają się wyjątkowo
głęboko. Nasze niewypowiedziane myśli toną w ciszy niezmąconej nocy, przed
którą zasłaniają nas tylko nasze nadzieje, śmiech i sny.
(..)
M. D.
Podany tekst jest mojego autorstwa. Nie zezwalam na jego kopiowanie, rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie w celach komercyjnych bez mojej zgody.
M. D.
Podany tekst jest mojego autorstwa. Nie zezwalam na jego kopiowanie, rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie w celach komercyjnych bez mojej zgody.